środa, 21 września 2016

Spideypool 2

Wade stał na pustym korytarzu, w zamyśleniu dotykając palcami już zagojonego na szyi śladu po ugryzieniu. Obserwał przez szybę spokojną twarz Petera Parkera. Właśnie tak wyglądał Spiderman. Wade fantazjował na ten temat wielokrotnie, ale żaden obraz nie był taki satysfakcjonujący jak ten przed nim. Cholera, nawet jego mokre sny nie były tak szalone jak ten pajączek kwadrans temu. Widocznie nawet tak gówniane życie jak jego serwowało czasami szczęśliwe niespodzianki.

Zapewne był to tylko epizod w jego śmierdzącym, nieskończonym życiu. Czuł potrzebę powrotu do domu, odpuścić im zażenowania i wstydu, teoretycznie wymazać z pamięci całe zajście, chociaż z góry było przesądzone, że nigdy nie zdoła zapomnieć. No i coś trzymało go w miejscu. Modlił się na swój sposób, żeby nie było to przywiązanie. W końcu dzieciak przeleciał go na jakichś psychotropach, jego reakcje po wybudzeniu zawierały się w przedziale od źle do cholernie źle.

Jednak pojawiła się przed nim pielęgniarka z miską wody, ręcznikami i szpitalnymi ciuszkami, wyrwając go z zamyślenia. Odruchowo ruszył otworzyć jej drzwi - kiedy miał szansę się wykazać, okazywał się być gentlemanem. Dziewczyna podziękowała cicho, chyląc głowę, ale on dalej stał trzymając klamkę w dłoni.

- Przepraszam, ale będzie musiał pan wyjść, trzeba go umyć.

- Sam to zrobię - stwierdził.

- Słucham?

- Sam to zrobię - powtórzył pewniej, prostując się i rozluźniając ramiona. - Skarbie, mam dyplom z pielęgniarstwa i przyjaźnię się z chłopakiem, na pewno będzie czuł się lepiej z tym, że zrobiłem to ja, a nie nieznana dziewczyna. Potrafi być bardzo wstydliwy.

Nie, nie miał żadnego dyplomu (przynajmniej o żadnym nie pamietał, ale w zakresie wyszkolić się musiał) i nie, Peter na pewno nie uważał go za przyjaciela (chociaż byłoby to niesamowite), ale skąd dziewczyna (chociaż pewnie agentka) mogła to wiedzieć - no oczywiście, że znikąd. Widać było w jej oczach wahanie, ale wyszła, mówiąc, że wróci za kwadrans. Takim sposobem Deadpool został ponownie z Peterem sam na sam, tylko ten był teraz nieprzytomny. Wade zaciągnął roletę na przeszklonych drzwiach i wziął się do mycia Petera. Robił to ostrożnie i uważnie, poszukując jakichkolwiek siniaków, jakie mógł zostawić na ślicznej skórze chłopaka, ale takich nie było. I wcale nie był przy tym sentymentalny, pragmatyzm emanował z każdego skrawka jego blizn. Kiedy skończył, przykrył go starannie kołdrą i wyszedł z sali. Teraz była kolej na jego prysznic. Wade dawno się tak nie spocił, pewnie spalił na fiku miku z Parkerem więcej kalorii niż przez kilka dni na pustyni.

Stojąc w windzie, wyciągnął z kieszeni swój telefon wpakowanym w etui Hello Kitty, który wywoływał uśmiech na buzi Ellie. Wśród wiadomości od pracowników, księgowej, klientów i innych dupereli, jego uwagę przykuła ta od Preston.

Odwołałam strażników, chłopak jest pod twoją opieką. Powodzenia.

Wade przewrócił oczyma, chociaż nie mógł powstrzymać uśmiechu, który wypłynął na jego twarz. Czuł się z tym źle, ale miał o jeden powód więcej, żeby zostać przy chłopaku i to jeszcze taki prosto od SHIELDu. Ulżyło mu, jednak obiecał sobie, że będzie pilnował Petera, dopóki Avengersi nie wrócą ze swojej super tajnej misji. Kiedy na sali pojawi się Stark lub grzeczna wersja Hulka, pewnie przeniosą Petera do Stark Tower, a on nie będzie już dłużej potrzebny.

Wychodzę, ale bd za jakieś pół godz! <333 lepiej wyłącz monitoring xoxo 

Poszedł do swojej najbliższym kwatery znajdującej się pięć minut od siedziby SHIELD. W NYC miał naprawdę sporo kryjówek, przynajmniej jedno w okolicy każdego strategicznego miejsca - w końcu kto bogatemu zabroni? Umył się tam, zmienił bieliznę i spakował najpotrzebniejsze rzeczy. Gdzieś wśród wykonywanych przez niego czynności uświadomił sobie, że nie potrafiłby wytrzymać samemu w domu ani nawet w Monster Metropolis, kiedy Peter leżał nieprzytomny i bezbronny na szpitalnym łóżku. W drodze powrotnej do siedziby SHIELDu zjadł dwa hot-dogi, kupił wody i wafli ryżowych. Do środka wszedł bez przeszkód, a w sali Petera przywitała go pielęgniarka, żeby wytłumaczyć mu, jak i kiedy miał podawać chłopakowi kroplówkę. Teraz leżał na brzuchu na grubym kocu rozłożonym na ziemi obok łóżka Petera.



Minęło już osiem godzin i pobijał rekord w Bubble Witch Saga, kręcąc w powietrzu stopami. Nic się nie działo, korytarze były puste i ciche. Jedynym źródłem światła były ulice NYC, lampka nocna, którą Wade postawił na podłodze, ekran jego telefonu i ekran sprzętu medycznego, który rytmiczne pikał.

Wtedy usłyszał szelest kołdry. Poderwał się na równe nogi, zapominając natychmiast o swoim smartphonie w przesłodkim etui, które zamierzał w najbliższym czasie wymienić, bo ubrudziło się jakimś smarem. Mimowolnie skrzywił się i wzdrygnął na widok tych wszystkich szpitalnych kabli, ale zaraz skupił się na Pajączku. Oddech Petera zmienił się, a jego brwi zmarszczyły. Wade dawno nie czuł się taki rozdarty, bał się, ale też i nie mógł doczekać tego, co stanie się po przebudzeniu Petera. Jednak kiedy chodziło o życie uczuciowe, nie był taki niepoważny jak zwykle.

- Szz, Petey, szzz, śpij - wyszeptał jak najciszej do ucha chłopaka. Wiedział, że jego głos nie był stworzony do śpiewania kołysanek. Jeszcze przyprawiłby Petera o koszmary. Jednak było za późno, Peter już rozwarł szeroko oczy, patrząc prosto w jego maskę.

Wade przełknął głośno ślinę. Teraz ważyło się jego życie. Albo za chwilę wyleci szklanym oknem i będzie marzł, aż zrośnie mu się kręgosłup i organy lub stanie się cud i Peter tylko zakaże mu się do siebie zbliżać.

- Stoi mi, Wade - Peter mruknął zaspany i och, Wade nie wiedział, czym bardziej się zachwycić: zachrypniętym głosem Petera czy tym, że nadal był napalony. Zerknął w dół, ale nie zauważył żadnych wybrzuszeń.

- Chcesz się napić wody? Jesteś w kwaterze SHIELD - poinformował go, bo tak wypadło. - Jestem taki odpowiedzialny - mruknął w powietrze.

- Stoi mi - powtórzył Peter, a Wade nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu.

- Nic nie widzę, Petey-pie - odpowiedział mu, unosząc brew.  

- Panie doktorze, powinien pan to sprawdzić.

- Och, nie, wzmianka o doktorze mnie otrzeźwiła, nie lubię lekarzy i szpitali - rzucił szybko, prostując się, po czym zaczął poważniej: - Peter, jesteś ledwo żywy i tak słaby, że świntuszyć nie możesz. Nawet nie może ci pożądnie stanąć.

- Wade, czuję, jak te potworne bokserki potwornie mnie upijają. Gwarantuję, że nie zawiedziesz się, jak je ściągniesz. Na pewno nie są moje, kto mi je założył? - zaczął lekko trzeźwieć.

- Hmm - Wade przytknął palec do ust, - ja.

- Rozebrałeś mnie, kiedy spałem?

- Nawet umyłem. Sam nie mogę w to uwierzyć.

Peter patrzył prosto na jego maskę tam, gdzie kryły się jego oczy. Oblizał wargi i sięgnął dłonią w dół, pod kołdrę. Z gardła Wade'a wydarł się dziwny, nieokreślony pisk zaskoczenia.

- Słodki Jezu - pisnął, gapiąc się w szoku na Petera.

- Będziesz tak stał czy mi pomożesz?

- Cholera, znienawidzisz później mnie i siebie - próbował uświadomić go Wade, ignorując część umysłu, która mu mówiła, żeby korzystał póki może, bo, no cóż, nie była to częsta okoliczność.

- Od razu po przebudzeniu jestem najszczerszy, Wade - zaczął Peter, dłoń, którą nie masował palcami swojej erekcji, oplótł kark mężczyzny. - Nie znienawidzę cię, Wade, zaopiekowałeś się mną, spełniasz moje zachcianki, wykorzystuję cię, ale mnie bronisz i oskarżasz o to siebie. Poza tym te taco, które kupujesz są nieziemskie. Myślisz, że nie zauważyłem, że starasz się być lepszy, Wade? Chciałbym myśleć poważnie, ale nie potrafię, chcę ciebie - powiedział, odwracając wzrok. - Teraz cię wykorzystuję. Wiem, że uwielbiasz mój tyłek, ale nawet nie mogę być pewny, że tego chcesz... ale nie mogę się zmusić, żeby się tym przejmować.

- Właśnie, teraz nie możesz się przejmować, bo jesteś naćpany, Peter. To ja cię wykorzystuje, żeby w końcu dotknąć twojego tyłka i uwierz, nigdy nie czułem się tak blisko Boga.

- Nie wykorzystujesz, póki sam tego chcę. Nie wmawiaj mi tego - zacisnął palce na jego karku. - Poza tym nie jestem naćpany, tylko rozpalony. Tygrysie, na co czekasz?

- Sam nie wiem - jęknął zrozpaczony. - Nie poznaję się już.

- Co byś normalnie zrobił?

Wade przełknął ślinę i rozwarł usta, żeby coś powiedzieć, ale na końcu języka miał takie świństwa, że wolał się ograniczyć do wyglądania jak debil. Peter był za słaby na figle, których by po sobie oczekiwał.

- Korzystałbym z okazji, ale nią nie jesteś Peter.

- Wade, proszę cię - przewrócił oczyma, na co Wade zmarszczył brwi. - To nie jest okazja, chciałbym...

- Nie - przerwał mu oschle, prostując się, - pomyśl o tym. Słyszałem tę teorię, że nie można robić czegoś, czego wstydziłbyś się przed swoimi dziadkami - zaczął szybko tłumaczyć. - Nie mam babci, nie pamiętam nawet, jakie to uczucie, ale Kapitan musi wystarczyć i uwierz, Kapitanowi by się to nie podobało.

Peter w odpowiedzi przygryzł dolną wargę i zmarszczył brwi. Już dwie dłonie były schowane przed białą pościelą i Wade już wiedział, że rozmową nic nie zdziała. Westchnął i ruszył do drzwi, poszukać jakiejkolwiek pomocy, jednak nie wiedział, czego tak właściwie szukał - na pewno nie lekarza, nie potrafiłby się zmusić do znalezienia jakiegoś nieznajomego i wsunięciu Petera w jego brudne łapska.

- Wade! Nie idź! - zawołał płaczliwie Peter.

Odwrócił się zdziwiony i zerknął na chłopaka.

- Zaraz wrócę.

- Ale po co? Potrzebuję tylko ciebie.

Głupie, głupie serce Deadpoola zabiło jak szalone i on sam poczuł przyjemne ciepło rozchodzące się
po klatce piersiowej. Szybko wbił sobie boleśnie palce w bok szyi, udając, że się masuje.

- Potrzebujesz pomocy medycznej.

- Mam ją zapewnioną, racja?

- Potrzebujesz też wody - powiedział mniej pewnie.

- Po to mam kroplówkę, Wade, proszę, nie zostawiaj mnie tu samemu.

- Peter, źle się czuję to mówiąc, ale ktoś musi cię zbadać - powiedział surowo i otworzył drzwi.

Już postawił krok za próg, kiedy poczuł, jakby dostał klapsa w pośladki i został pociągnięty do tyłu. Zaskoczony wylądował twarzą na ziemi z tyłkiem w górze, za który, jak zgadywał, był ciągnięty przez pająka w stronę łóżka. Niewielu jego partnerów było tak zdesperowanych.

- Niewielu - mruknął w śnieżnobiałe kafle Wade.

Dał się przeciągnąć aż pod same łóżko. Dalej Peter już nie mógł go przeciągnąć. Gdy jego tyłek dotknął łóżka i ciągnięcie ustało, Wade podniósł się na nogi. Kiedy strzepywał nieistniejący kurz z kolan, usłyszał cichutkie i tak przyjemnie przepraszająco brzmiące:
- Wade.

Jeszcze chwilę temu Peter bezceremonialnie przyciągnął go twarzą po całym pokoju, a teraz brzmiał tak niewinnie i słodko. Wade powstrzymał gardłowy jęk.

- Tak, sweetums?

- Nie mogę wytrzymać bez ciebie obok. Zostaniesz ze mną?

Westchnął, jakie głupie pytanie. 

- Nie chcę grać ofiary, to nie pasuje do mojego image'u silnego, bezwzględnego superbohatera in progress, ale Petey, czy mam inny wybór? Szczególnie z tą pajęczyną przy tyłku? Mógłbyś coś z nią zrobić?

- Podoba mi się tam, gdzie jest - stwierdził Peter, po czym dodał, - i tak nie mógłbym jej od ciebie odczepić, przynajmniej nie w najbliższym czasie, chociaż... - jego oczy zabłysnęły wesoło, a Deadpoola rozszerzyły. Wiedział, co miał na myśli.

- Zostawimy to na kiedy indziej, co nie? - Usiadł szybko na łóżku obok kolan Petera, który uśmiechnął się uroczo i wziął jego dłonie w swoje, lekko je ściskając.

Siedzieli tak chwilę w ciszy, prawie całkowitej. Wade zastanawiał się nad tym, co powinien robić i starał się zachować wszystko dla siebie, bo głupio było mu planować przy Peterze, ale nie potrafił zupełnie zapanować nad swoim językiem. Dzieciak go cholernie podniecał i był jego idolem, a szczerze, kto nie myślał o seksie ze swoim idolem? Szczególnie, kiedy raz już do takiego doszło i było możliwe, wizja była nawet bardziej pociągająca i napastliwa. Życzył tego wszystkim fankom, chociaż sam nie wiedział, czy dobrze czuł się w tej roli. Chciał być w miarę rozsądnym bohaterem, do cholery! Nie, błąd! Po prostu nie chciał się kierować kutasem, brak rozsądku był super.

Z rozważań wyrwały go długie i kościste palce Parkera, zaciskając się wokół jego.

- Nie denerwuj się - powiedział, a Wade się zaśmiał.

- Cholera, naprawdę zasługujesz na miano superbohatera.

- Powiedz to JJJowi - przewrócił oczyma i Wade zrozumiał jedną rzecz.

- Przecież pracujesz dla tego dupka! - zaśmiał się. - Spidey najlepszym fotografem Spideya, zajebiście, chociaż przyczyniasz się do gówna, którym cię smarują.

- I tak jestem genialny, nie?

- Tego nie można ci odmówić - uśmiechnął się i Peter odwzajemnił uśmiech, prezentując swoje śliczne policzki i zmarszczki wokół oczu.

Wow, wow, wow, awkard boner.

- Robisz coś jeszcze poza byciem superbohaterem i robieniem sobie zdjęć? - szybko zmienił temat, spuszczając wzrok.

- Na razie zmagam się z gigantyczną erekcją. Jeśli nie chcesz mi pomóc lub patrzeć, to wiesz...

- Już wychodzę.

Chciał wstać, ale Peter schwytał jego nadgarstki w żelaznym uścisku.

- Proszę, zostań, nie... nie chcę być sam i nie chcę cię znowu targać twarzą po ziemi, a kiedy wypinasz tak tyłek, pewne instynkty szaleją.

Wade zadrżał na myśl o byciu wziętym przez Spideya z twarzą przyciśniętą do chłodnej podłogi i jedynie tyłkiem wypiętym w górze. Jednak zamiast wyskoczyć z portek, wziął drżący, "uspokajający" oddech i starał się nie okazać podniecenia.

- Też uwielbiam mój tyłek, ale wiesz, że będzie trochę niezręcznie, ale... nie, okay, okay, już nieważne. Zrobię wszystko w granicach przyzwoitości, żeby ci pomóc.

- Dziękuję, Wade.

- Na razie nie dziękuj. Wracam na kocyk - dodał. Ostatni raz ścisnął dłoń Petera w swojej i tak jak powiedział, wstał i położył się z powrotem na brzuchu na kocu. Od razu zajął się też swoim telefonem i porzuconą grą, żeby dalej bić rekordy.


Pieprzone granice możliwości, ta. Chyba należy wspomnieć, że Wade w ogóle nie znał swoich granic, a ze społecznymi często miał problemy. Teraz siedział skulony przy łóżku z prawą ręką wyciągniętą nad pościelą, chowając twarz w metalowej ramie. Prośba Petera brzmiała w końcu tak niewinnie, nie spodziewałby się, że skazał się na krótką wizytę w piekle. Może gdyby nie te cichutkie dźwięki, który wybrzuszałyby jego kostium na kroczu, wytrzymałby. Takich jęków, szelestu pościeli nie dało się zignorować i po prostu nie chciało. Był chorym zbokiem, doszedł do tego wniosku chowając teraz twarz w kocu.

A zaczęło się bardzo niewinnie: grał, kiedy nagle Peter wydał z siebie sfrustrowane warknięcie i wyraził tę niewinną prośbę:
- Wade, możesz mi pomóc? W granicach swoich możliwości?

Wade, jeszcze leżący na kocu, był pozytywnie zdziwiony tym, że chłopak pamiętał ich rozmowę sprzed pięć minut; narkotyk naprawdę musiał zanikać powoli z jego ciała. Odchrząknął, zanim odpowiedział:
- A czego potrzebujesz, Petey?

- Użyczysz mi swojej ręki?

- Co? Mam ci obciągnąć? - spytał oschle, bardziej oschle niż zamierzał.

- Nie - speszył się, ale tylko na chwilę: - to znaczy jasne, jeśli chcesz to jasne, ale myślałem o czymś innym.

- To o czym myślałeś?

- Mógłbym potrzymać twoją dłoń?

Gdyby już nie był cholernie podniecony, pewnie westchnąłby przeciągle z dużą dozą dziewczeństwa, ale teraz zabluźnił cichutko. Peterowi odpowiedział pewnie i głośno:
- Jasne.

Nigdy nie sądziłby, że trzymanie za rękę osoby sobie trzepiącej może być takie dobre. Palce Petera zaciskały się wokół jego palców, a materac i kołdra szeleściły pod wpływem rytmicznych ruchów superbohatera. Wade oddychał głęboko, starając się uspokoić i powstrzymać przed podglądaniem czy fantazjowaniem, jednak nie był święty. Dzieciak doprowadzał go do szału, nie potrafił mu się sprzeciwić. Szczególnie, kiedy poczuł, jak jego dłoń jest przemieszczana i przyłożona do ślicznej twarzy chłopaka.

- W-wade...

Zacisnął oczy. Wpakował się w bezpowrotną drogę do piekła, to nie była tylko wizyta.

- Wade - Peter jęknął ponownie, tym razem wyraźniej, - czy mogę zdjąć ci rękawiczkę?

Wade go słyszał, ale nie słuchał. Bezmyślnie odmruknął w odpowiedzi i dopiero, kiedy poczuł gorąc na swoim zniszczonych knykciach zrozumiał, na co się zgodził. Sapnął ze zdziwieniem, chcąc wyrwać rękę, ale Peter miał naprawdę silny uścisk. Jego palce dotykały gładkiego policzka Petera, jego ślicznych ust i w końcu ich ciepłego wnętrza.

- Cholera, Petey-pie - sapnął, unosząc głowę i wzrok.

Oficjalnie był skończony i jeśli wcześniej miał możliwość ucieczki od metaforycznej pajęczyny Petera, teraz był w nią schwytany. Szczególnie, kiedy to niesamowite ssanie i ciepło ustało, a obie dłonie superbohatera znalazły się przy jego gardle, unosząc jego maskę po nos. Kiedy Peter przekręcił się płynnie, żeby pocałować go w usta, wszelkie wątpliwości Wade'a rozwiały się. Pogłębił pocałunek, wsuwając nagie palce w gęste włosy na potylicy Petera, którego dłonie ponownie wróciły pod kołdrę. Kiedy zaczęło im brakować tchu, Wade zsunął się ustami na szyję i obojczyki chłopaka wystające spod szpitalnej koszuli, a palcami bawił się gęstymi włosami. Na ustach Petera widniał uśmiech chwilę zanim doszedł, a kiedy otworzył oczy po orgazmie, skierował swój rozkojarzony wzrok od razu na usta Wade'a, które ponownie zaczął całować.

- Chodź tu - szepnął, wciągając na siebie najemnika brudnymi od spermy palcami. Ten potulnie go usłuchał i usadowił się nad nim na czworaka, uważając na wszelkie szpitalne kable. - Mam nadzieję, że teraz już mi nie odmówisz - uśmiechnął się do niego promiennie i bezwstydnie ujął duże wybrzuszenie w czerwonym kostiumie, na co Wade syknął.

- Nie miałem cię wcześniej za tak bezpośredniego, wiesz?

- Walczę o wszystko, na czym mi zależy, Wade - przyznał Peter, patrząc mu prosto w oczy,

Serce Wade'a ścisnęło się boleśnie, ale zanim mógł cokolwiek zrobić, Peter zręcznie rozpiął rozporek czerwonego kostiumu, nie odrywając od niego wzroku. Wade czuł się nagi i odkryty.

- Kurwa, Peter - jęknął, pochylając głowę, żeby nie patrzeć na tę niewinną buzię. Nie potrafił utrzymać z nim tak intymnego kontaktu wzrokowego. Czuł się, jakby zajmował obecnie czyjeś miejsce, miejsce, na które nie zasłużył i nigdy nie było przeznaczone na niego. Co prawda było cholernie miło i przyjemnie, ale te doznania nie powinny należeć do niego.

Jednak zanim poczucie winy i żal mogły przyćmić jego chwilową radość, Peter złapał jego kutasa w dłoń i wspólnie jęknęli, na co Wade zachichotał przez zaciśnięte zęby.

- Nie przesadzasz, mały? Cieszę się, że tak bardzo lubisz, co robisz, och, nawet nie wiesz jak. To idealne, że cieszymy się tak samo... - zaczął mamrotać, oddychając coraz ciężej, dopóki Peter nie przyciągnął jego głowy do siebie i nie zaczął całować.

- Cieszę się bardziej niż myślisz - wyszeptał między pocałunkami. - A teraz przesuń się trochę bliżej.

Poklepał go po pośladku dłonią, którą dotychczas zaciskał na jego karku i obniżył się trochę na łóżku. Wade rozwarł zaskoczony usta i patrzył z zachwytem na superbohatera.

- No, Wade - ponaglił go Peter, tym razem zaciskając palce na umięśnionym pośladku. Tyle wystarczyło. Warcząc głęboko w gardle, przesunął się do przodu. Klęczał teraz nad Peterem, zaciskając dłonie na metalowym zagłowiu łóżka i mógł spokojnie podziwiać, jak jego uroczy pajączek wsuwał go sobie do ust. Zabluźnił dosadnie, odchylając głowę do tyłu. Nie wierzył, nie wierzył w to, co się działo i nie miał pojęcia, czy mówił to na głos albo było to po nim widać, ale Peter gładził go tak czule po bokach, jakby chciał go ukoić.

Starał się utrzymać w bezruchu, było to cholernie trudne, ale domyślał się, że branie do ust w takiej pozycji jest wystarczająco niewygodne. Cholera, nikt nie chciałby pić w takiej pozycji, co dopiero obciągać, Dlatego spodziewał się, że zmienią pozycję na jakąś bardziej klasyczną, ale Peter lubił go zaskakiwać. Wade bardzo chciał się do tego przyzwyczaić.

Peter zacisnął swoje długie palce na jego umięśnionych pośladkach i wypuścił go powoli z ust. Wade nie mógł się powstrzymać od pochłaniania widoku swojego kutasa ocierającego się o brodę bohatera,

- Chodź trochę wyżej - powiedział Peter ochrypłym głosem i pociągnął go za tyłek jeszcze bliżej góry łóżka, jeszcze bardziej nad siebie,

- Cholera, Petey, nie wiem, czy to dobry pomysł. To znaczy kurewsko mi się podoba, wyglądasz świetnie, ale znienawidziłbym się, gdybyś się zakrztusił albo zemdlał, albo...

- Wade, nie masz powodu do zmartwień, okay? - Przesunął łagodnie dłoń z pośladka, przez silne udo, aż do krocza, gdzie zacisnął wokół trzonu palce, - To słodkie, że się tak martwisz, ale jest tyle powodów, dla których takie obciąganie jest świetne i bezpieczne - mówił powoli, sunąc pięścią po trzonie nad swoją twarzą. - Pochyl się jeszcze bardziej do przodu i będzie świetnie. Daj się sobą zaopiekować.

Wade zadrżał i usłuchał. Po chwili jego kutas zniknął za wargami Petera.

Wade zanotował sobie w głowie, że powinien częściej słuchać swojego chłopca, bo podporządkowywanie się mu było cholernie przyjemne i obiecujące, nawet jeśli miało być chwilowe. Nawet w tym momencie nie miało trwać długo, bo Wade czuł bezlitośnie nadchodzący orgazm, chociaż starał się i to jak go przeciągnąć w czasie. Miał nadzieję, że będzie miał w przyszłości jeszcze wiele okazji na takie daremne próby.

Chciał się trzepnąć w tył głowy za takie absurdalne marzenia, ale nie zdążył. Palce Petera wsunęły się między jego pośladki, koniuszkiem jednego palca naciskając na dziurkę Wade'a. Zburzyło to jego skupienie, więc z ust wyrwał mu się podłóżny, płaczliwy jęk, którego nie powstydziłaby się żadna gwiazda porno. Kurwa, w niektórych miejscach Wade był po prostu wrażliwszy. Peterowi jęk musiał przypaść do gustu, bo zassał się łapczywie na całej długości mężczyzny.

- Pierdolona mać, nie zakrztuś się - poradził Peterowi spomiędzy zaciśniętych warg i dochodził.

Przez chwilę miał zamknięte oczy, ale tylko skończony debil nie obserwowałby seksownego i niepokojąco dobrego w obciąganiu Petera. Więc podziwiał z rozwartymi ustami widok chłopaka, aż w końcu jego pośladki zostały wypuszczone ze śmiertelnego uścisku, a on sam mógł zacząć się wysuwać z przyjaznego lokum... Serio, jego kutas mógłby w tych pięknych ustach zamieszkać na stałe.

Cichutko do siebie cmokając, wsunął palce w gęste włosy Petera i wysunął się całkowicie z jego ust. Jego wargi lśniły tak ślicznie i były zarumienione, zapraszając go bezsłownie do pocałunku, który Wade bezwstydnie sam skradł. Tak się cieszył, kiedy Peter odpowiedział równie entuzjastycznie, oplatając jego szyję ramionami,

Jednak orgazmy są męczące i po krótkiej chwili oboje już leżeli na łożku na bokach, wymieniając coraz bardziej leniwe pocałunki, aż Wade złożył ostatni krótki pocałunek między brwiami chłopaka. Przyciągnął go wtedy bliżej do siebie, oplatając go silnym ramieniem. Widział, jak Peterowi kleiły się powieki, ale nie mógł się powstrzymać:

- Cholernie się cieszę, że mnie nie pożarłeś - prychnął rozczulony, odgarniając mu włosy ze spoconego czoła.

Peter spojrzał na niego zdziwiony, po czym zaczął chichotać. Tak uroczo, że Wade nie mógł oderwać od niego wzroku, aż jemu samemu się udzieliło. Ich chichoty ucichły dopiero, kiedy Peter przekręcił się na niego i pocałował go niewinnie w usta, ciasno do niego przylegając ciałem. Było idealnie, tylko ich uśmiechy przeszkadzały im w kolejnych pocałunkach, co wywoływało kolejne parsknięcia śmiechu w ich sali.

Kiedy Peter nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł taki wewnętrzny spokój, Wade nie pamiętał, kiedy ostatni raz był tak cholernie szczęśliwy.




rozdział 1

5 komentarzy:

  1. Jezu! Ja chcę więcej! Powiedz mi, że będzie tego więcej! To opowiadanie poza samym cudownym PWP zapowiada się ciekawie i aż prosi się o rozwinięcie fabuły. <3 Mam naprawdę szczerą nadzieję, że bd to rozwijać :3
    Weny życzę!
    ~`Ejżja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ahahah <3 dziękuję :D
      na pewno będzie więcej, ale nie mogę powiedzieć kiedy :/ raczej skupiłam się na innej pracy, którą zacznę tu publikować, ale nie porzuciłabym Spideypoola <3

      Usuń
  2. Więceeej *Q*
    ~Loli

    OdpowiedzUsuń
  3. Halo? Można liczyć na dalsze części? :(((

    OdpowiedzUsuń
  4. Wielka szkoda, że są tylko dwa rozdziały. To opowiadanie jest bardzo dobre, a człowiek, czytając je, liczy tylko na więcej. Jeżeli kolejne części jeszcze się pojawią, na pewno będę czytać. Powodzenia i weny, choć minęło już dużo czasu od napisania tego!

    OdpowiedzUsuń