piątek, 14 listopada 2014

Sekretarka: Nowy Pracownik

Fandom: Supernatural - Nie z tego świata
Pairing: Destiel, Dean Winchester/Castiel Novak
Ostrzeżenia: dom/sub, nawiązania do s4e17, sekretarki, zależności alfa/beta/omega, cykl płciowy/ruja, knotting, seks na biurku, dirty talk, brak zabezpieczeń, klapsy, lekki bondage, szelki, seks publiczny, znakowanie, publiczne znakowanie, rimming.
Oryginał: "The Secretary"
Napisane na rzecz kink meme prompt. Świat na podstawie odcinka "It's a Terrible Life". Nowy sekretarz Deana Smitha doprowadza go od tygodni do szaleństwa swoim naturalnym posłuszeństwem, wiecznie potarganymi włosami i tym przeklętym zapachem. Więc gdy Castiel zapomina wziąć swoich supresantów i idzie z rują do biura, Dean po prostu nie potrafi się już powstrzymać i znakuje go na biurku w sposób oszalały i zaborczy.

Dean nie je węglowodanów od 8 dni, kiedy uderza go ten zapach.
Dlaczego wykładają śniadaniowe wypieki akurat w środę? Nikt nie powinien spożywać tyle rafinowanego cukru.
Dean przewraca oczami. Mija zaplecze z latte na odtłuszczonym mleku w jednej ręce i teczką przewieszoną przez drugą.
Właśnie zasiada za biurkiem, kiedy pan Adler wsuwa głowę do jego biura.
- Masz chwilę, Dean? – Dean uśmiecha się, przytakuje głową i modli się, żeby ominęła go jedna z tych godzinnych rozpraw o synchroniczności, o której jego szef lubi się rozwlekać. Ma pracę do wykonania.
- Świetnie, naprawdę świetnie, Dean. – Dean zamyka jeszcze email, kiedy Adler wkracza do pokoju. Kiedy odrywa wzrok od ekranu, Adler stoi przy jego biurku i nie jest sam.
Za jego plecami stoi, wyglądający na wstydliwego, młody mężczyzna. Nerwowo mruga swoimi niebieskimi, rozwartymi oczyma i bawi się krawatem. Jego spodnie są schludnie wyprasowane, ale włosy wyglądają jak po dwóch rundach ze wściekłym szopem. Dean może sobie wyobrazić, jak mężczyzna przeczesuje je palcami w nerwowym nawyku i jak skubie wargi, co widać na pierwszy rzut oka. Ktoś powinien go zapoznać z pomadką ochronną.
- Dean, to Castiel Novak, twój nowy sekretarz.
Mężczyzna uśmiecha się do Deana i macha dłonią, zanim złącza ją za plecami z drugą i momentalnie kieruje wzrok na podłogę.
Dean wie, jak ważne są dobre relacje z pomocnikami, więc wstaje i podchodzi do mężczyzny. Stawia krok, zanim dociera do niego ten zapach. Jezu. Dean czuje, jak gardło mu się zaciska, a usta wilgotnieją. Swędzenie pod skórą sprawia, że zanim zdaje sobie z tego sprawę, ciągnie palcem za kołnierz koszuli. 
Śniadanowie wypieki, na pieprzonego chuja, myśli.
Zatrudnili omegę?
Na twarzy Adlera widnieje ten nędzny uśmiech, gdy papla o kolejnym powiększeniu firmowej rodziny. Dean ledwo go słucha, gdy ściska z Castielem dłonie.
Jego skóra jest tak delikatna. Dean przeciąga uścisk o dodatkową sekundę.
- Castiel, Dean Smith. Dyrektor Sprzedaży i Marketingu. Będziesz podlegać mu bezpośrednio. – Adler szczerzy się, jakby wynegocjował właśnie pokój na świecie.
Dean musi przyznać, że postawienie omegi na tak wysokim szczeblu jest genialnym ruchem piar* dla urozmaicenia profilu Sandover. Ale Adles - beta i pieprzony fiut - nie jest zmuszony go wąchać.
- Castiel, witaj w zespole – Dean waha się lekko, wymawiając jego imię. Ciężko wypowiedzieć nowe słowo, gdy wyobrażasz sobie swojego chuja w czyichś ustach.
- Dziękuję, panie Smith – Castiel uśmiecha się do Deana, a jego oczy rozszerzają lekko, gdy wciąga powietrze nosem. – Większość ludzi mówi mi Cas, jeśli to jakieś ułatwienie.
Jego wzrok ponownie pada na podłogę, jeszcze zanim kończy mówić. Dean obserwuje, jak malutka kropelka potu formuje się na łuku jego szczęki, tak mała, że nikt, oprócz Deana i jego chorego wzroku, nie byłby w stanie jej dostrzec. Dean zastanawia się, jakby się czuł, gdyby jego język przebiegł przez kość, by ją zlizać.
Och, niedobrze, myśli, gryząc wnętrze policzka. Potrzebuje tej pracy i ostatnią rzeczą, której chce to jakiś nieporządany, biurowy romans. Nigdy nie miał się za wielbiciela omeg, chociaż zawsze lubił brunetki.
Jeśli potrafił przetrwać trzy tygodnie na soku z cytryny, komasie ryżowej i botwinie, z pewnością potrafił powtrzymać się przed niebieskooką eau du porno**.
- Cóż, Cas, jestem pewny, że będziesz świetnym dodatkiem do zespołu. – Dean unosi brwi na Adlera, mając nadzieję, że zrozumie aluzję i pozwoli mu wrócić do pracy.
- Dziękuję, proszę pana. – Cas szybko na niego spogląda, a Dean uchwyca, jak oblizuje językiem te spierzchnięte wargi.
- Nie… - Dean zamierza powiedzieć Casowi, że nie musi zwracać się do niego per ,,panie”, nigdy nie lubił ceremonialności, zamiast tego jedynie się uśmiecha. – Tylko nie pozwól Adlerowi zanudzić cię na śmierć. Mam dla ciebie dużo pracy.
Cas uśmiecha się do niego, gdy Adler dramatycznie przekręca oczyma i pokazuje Deanowi kciuki. Dean odwzajemnia się, mając nadzieję, że nie wygląda na zbyt rozdrażnionego.
Dean patrzy, jak omega podąża za Adlerem, próbując nie śledzić wzrokiem jego zgrabnych, krągłych bioder, kiedy wychodzi z pomieszczenia.
Pieprzony Adler.

*
Cas udowadnia, że jest perfekcyjnym sekretarzem: skromnym, ledwo zauważalnym i wydajnym. Jest spostrzgawczy, zwracając uwagę na to, jaką kawę lubi Dean i jakiej firmy wodę preferuje (butelka wolna od BPA, artezyjska- dobrze przefiltrowana).
Przedsiębiorstwo prowadzi wykłady z wrażliwości na molestowanie seksualne, co zupełnie nie ma wpływu na chodzące kadzidło o zapachu erekcji, które codziennie przetacza się przez biuro Deana. Nawet bety wydają się być na niego wrażliwe, chociaż nie mają pojęcia, jak złe skutki mogłoby to mieć.
Dean rzadko zazdrości betom, ale zastanawia się, czy jego dni upływałyby spokojniej, gdyby nie był tak przeczulony na punkcie Casa. Nie chodzi tylko o tę woń odparowanej viagry. Dean potrafi powiedzieć, kiedy ten jest zmęczony, kiedy smutny, kiedy zjadł coś słodkiego na śniadanie.
Cas ewidentnie potrafi to samo, jego zdolność w przewidywaniu potrzeb Deana przekracza granice intuicji. I zawsze jest taki potulny, nieśmiale wsuwa głowę do jego biura lub zerka na niego krótko przez te pieprzone rzęsy.
Dean zawsze chwalił się za walkę ze stereotypami alfy, zachowując spokój i myśląc głową - nie chujem. Ale jest pewna część natury, której nie potrafi się wyprzeć.
Cas jest tak uległy, a Dean ma dobrze ukryty pięcioterabajtowy dysk wypełniony porno, który może spokojnie potwierdzić, jak bardzo Dean lubi brunetów o wielkich oczach i przepięknych ustach, wołających o zerżnięcie. 

Och, jest źle, pomyślał Dean, kiedy obciągał sobie rano pod prysznicem, wybrażając sobie Casa mówiącego: „Tak, proszę pana” na każdą zachciankę Deana. A Dean chciał zrobić Casowi bardzo, bardzo złe rzeczy.
Dean wie, że droga do stołka regionalnego wiceprezesa nie jest usłana pieprzeniem się z sekretarzem, więc stara się nie wpatrywać w biodra Casa, kiedy wchodzi do jego biura.
Cas niesie stertę raportów ze sprzedaży w jednej ręcę i kawę Deana w drugiej. Stawia kawę na biurku.
- Czy to wszystko, proszę pana?
Jest jeszcze jedna rzecz – ,,proszę pana". Dean nadal nie zadał sobie trudu poprawieniem Casa i nie jest pewny, czy tego chce.
- Tak, Cas, to już wszystko.
Dean patrzy, jak Cas przekłada teczki w dłoniach.
- Powinienem je dokończyć do popołudnia, proszę pana. – Cas uśmiecha się wstydliwie i odwraca, by wyjść.

Dean zamierza usiąść, ale zauważa na biurku porzuconą teczkę.

- Och, Cas, zapomniałem o jednej.
Cas obraca się z powrotem do Deana tak gwałtownie, że w pośpiechu upuszcza dwie teczki. Klęka, by je podnieść w tym samym momencie, co Dean podchodzi do niego, żeby podać mu kolejną.
- Och, proszę pana, przepraszam, jaka ze mnie niezdara.
Cas zbiera dokumenty zdenerwowany, więc Dean chce mu pomóc.
- Cas, nic się nie stało. – Cas przerywa i podnosi wzrok na Deana.
Dean ma zamiar pochylić się i pomóc, ale na widok Casa zastyga w miejscu.
Rumieni się, jego policzki pokrywają śliczne wypieki, włosy są potargane jak zawsze, twarz jest zwrócona w stronę Deana z lekko rozchylonymi wargami.
Dean raz przeczytał artykuł o bólu fantomowym w amputowanch kończynach. Układ nerwowy nigdy nie odbiera wiadomości, że, powiedźmy, ręki już nie ma i ludziom powraca czucie w kończynach, których nie mają od lat.
Dean może ich zrozumieć, bo może przysiąc, że czuje, jak przeczesuje palcami włosy Casa, jakie byłby delikatne, ale nadal wystarczająco grube, żeby mógł dobrze za nie złapać. Niemal może poczuć, jak przyciąga tę piękną buzię do swojego krocza, jak ciepły oddech przechodzi przez jego importowane spodnie z wełny merino, a idealne, stworzone do zerżnięcia usta suną wzdłuż długości jego kutasa.
Dean może poczuć to wszystko, pomimo stalowej woli trzymającej jego dłonie po jego bokach. Może także poczuć, jak twardnieje. Dean jest pewny, że wykładowca molestowania seksualnego miałby coś teraz do powiedzenia, szczególnie, że twarz Casa jest niecałe pół metra od jego krocza.
Cas najwyraźniej nie ma nic do powiedzenia na ten temat, chociaż wpatruje się w rosnące wybrzuszenie w spodniach Deana, jakby zawierało znaczenie życia. Dean powinien się odwrócić i odwołać Casa, przebiec 5 kilometrów i wziąć zimny prysznic. Jednak zbliża się o kilka centymetrów, wsuwając dłonie do kieszeni, rozciągąc spodnie na boki.
Cas wciąga głośno powietrze, niemal chwiejąc się, kiedy Dean podchodzi do niego bliżej. Dean też czuje lekkie zawroty głowy, bo, słodka matko Cinnabonu***, ten zapach jest upajający, ocieka słodkością i zaćmiewa wzrok Deana wizjami Casa na kolanach zupełnie jak teraz, tylko nagiego, w obroży i mokrego od śluzu dla chuja Deana. I kurwa, to to, prawda? Cas jest mokry, dlatego tak pachnie – jak karmelowa heroina, w której Dean chce się utopić.
Dean rozwiera i zaciska dłonie, zagryzając swój polik. Myśli o mamie z Adlerem i tym razie, kiedy zobaczył, jak wujek Rufus wychodzi spod prysznica. Myśli o czymkolwiek, co mogłoby powstrzymać jego libido.
- Dziękuję ci, Cas, to wszystko.
Dean przesuwa dłonią po włosach i odwraca się twarzą do biurka. Nie patrzy, jak Cas zbiera dokumenty i odwraca się do wyjścia.
- Tak, proszę pana.
Och, jest cholernie źle.
*
Dean decyduje, że potrzebuje skierować dodatkowe pokłady energii w obniżanie procentowej zawartości tkanki tłuszczowej i rytmu zatokowego. Nie oszczędza się przez dwa tygodnie i dodaje do porannych ćwiczeń P90X.
To jedynie pogorsza wszystko, przez ciągły głód jest bardziej podatny na zapach Casa. Nie spędził tyle czasu na waleniu sobie konia od liceum.
Jednego dnia każe Casowi zamówić mu sałatkę, dokładnie precyzując listę składników: szpinak, marchewki, kiełki i surowe migdały.
Cas zostawia na jego biurku torbę wraz z kombuczą, która ostatnio zasmakowała Deanowi. Dean kiwa mu głową w podziękowaniu, kiedy rozmawia przez słuchawkę Bluetooth i stara się nie myśleć o tym, jak bardzo chce wyjeść tyłek Casa tak, żeby krzyczał, rozciągnąć go językiem i pokryć swoją twarz tym uderzającym do głowy śluzem. Dean wciąż może poczuć jego zapach, jeśli spróbuje.
Dean wzdycha i otwiera sałatkę, przerzucając krawat przez ramię. Podnosi widelec i zamierza zacząć jeść dokładnie 400 kalorii surowych wartości odżywczych.
- No kurwa – jęczy. W jego sałatce są pieprzone orzechy włoskie. Nie może ich jeść. Zamierza wyciągnąć jeden po drugim, wyrzucić do kosza, a po pracy kupić trochę surowych migdałów.
Zamiast tego czuje lekki impuls przepływający przez niego, niebezpieczny, malutki pomysł, który powinien naprawdę, naprawdę zignorować.
Dean podnosi słuchawkę biurowego telefonu:
- Cas, możesz tu przyjść?
Włosy Casa wyglądają na jeszcze bardziej potargane niż zazwyczaj. Boże, zupełnie jakby dopiero co wyturlał się z łóżka, myśli Dean. Skupia się na chwilę na obrazie – Cas cały spocony i oznakowany, sperma Deana spływająca w dół po jego udach…
- Cas, co to? – Cas patrzy na orzechy włoskie na widelcu Deana.
- To orzechy włoskie. – Cas wygląda jak jeleń w reflektorach.
- Zamawiałem orzechy, Cas? – Cas oddycha szybciej, ruchy jego klatki hipnotyzują Deana.
- Nie, proszę pana. Bardzo przepraszam, zaraz pójdę po nową. – Cas trzyma dłonie złączone za plecami, co zauważył Dean, robi, kiedy jest zdenerwowany.
- Tak, pójdziesz, Cas. – Dean mówi to na tyle cicho, że Cas musi podejść do jego biurka. – I ominie cię dziś lunch.
Patrzy, jak usta Casa otwierają się. Patrzy, jak jego źrenice rozszerzają się na delikatny rozkaz Deana. Dean wie, że jego mina jest lustrzanym odbiciem tej Casa – napływające śliną usta, kiedy wciąga do płuc ciężki, bogaty zapach śluzu, który uderza w jego nos i płynie dalej żyłami wraz z wiedzą, że Cas jest mokry tylko od jego rozkazu.
Dean patrzy, jak Cas oblizuje wargi, omijając go wzrokiem. Jego twarz płonie czerwienią, a sam pachnie tak cholernie dobrze, że Dean zastanawia się nad swoim stanem psychicznym.
Dean przygryza szybko swoją wargę. Głęboki wddech, który miał go uspokoić, jedynie pogorsza sytuację. Kurwa, musi pozbyć się stąd Casa, zanim zrobi coś, czego będzie naprawdę żałował.
- To wszystko, Cas. – Dean wbija paznokcie w dłoń i patrzy, jak ten podnosi drżącymi dłońmi jego lunch.
- Tak, proszę pana – Cas mówi tak łagodnie, że Dean ledwo go słyszy, ale wcale nie osłabia to jego erekcji.
Jest źle.
*
Dean po drodze do domu zatrzymuje się w sklepie ze zdrową żywnością. Kiedy płaci za olej z pestek lnu i sproszkowaną spirulinę, zauważa coś kątem oka w gablotce przy kasie.
Następnego dnia Dean pojawia się w pracy 20 minut wcześniej, zatrzymując się przy uporządkowanym biurku Casa, by zostawić na nim tubkę wiśniowej pomadki.
Kiedy Cas przynosi Deanowi jego sałatkę na lunch, Dean zauważa, jak ten ściska wargi.
- Bardzo dobrze, Cas. – Dean jest wynagrodzony kolejną dawką śluzu wywołującą u niego dreszcze wzdłuż kręgosłupa. Wyrzucając zdrowy rozsądek za okno, pod stołem palcami masuje kutasa i patrzy, jak Cas rumieni się i pociera swoje wargi.
- Dziękuję, proszę pana.
Dean otwiera sałatkę i myśli, że będzie chociaż szczupłą kupką seksualnej frustracji.
*
Generalnie Dean unika zaplecza. Miejsce stanowi dietetyczny sabotaż, dodatkowo ma gównianą kawę.
Ale raz na jakiś czas musi obok niego przejść, jak dzisiaj, kiedy ma doręczyć papiery Celebowi z piaru, a Cas jest na lunchu.
Dean wyczuwa to, zanim może cokolwiek usłyszeć.
Znajdź Casa znajdź Casa znajdź Casa krzyczy na niego mózg, a jego włosy na karku stają, kiedy czuje, że Cas jest w tarapatach. Dean podąża za nosem i czymś jeszcze, głębszą częścią siebie, aż na zaplecze.
Cas jest przyparty do ściany przez nachylającego się betę ubranego w żołtą koszulkę IT. Dean ma ten dział za rój beta-pszczółek przez te żółte koszulki i brak porządnego chuja na piętrze. Ten koleś pasuje idealnie, wydrowaty popapraniec z przetłuszczoną kitką i rzadką kozią bródką.
Dean widzi czerwień. Może on i Cas mają lekkie problemy z przestrzenią osobistą, ale nikt nie ma prawa być tak blisko jego… sekretarza. 
Dean zazwyczaj nienawidzi tej gównianej zaborczości alfy wypełnionej warkczeniem, ale teraz nie może jej powstrzymać, jakby zależało od tego jego życie. Warczy jak pit-bull, na tę małą sukę, która chciała dobrać się do jego partnera i nie ma nawet czasu, żeby to przemyśleć, ponieważ jest zbyt zajęty podjęciem decyzji, którym otworem ma wyciągnąć wydrowatej suce płuca.
Dean przyszpila betę do ściany, przedramieniem naciskając na jego szyję. Mężczyzna skowyczy, bo jest pierdoloną suką i Dean zamierza rozerwać mu gardło zębami, a potem pieprzyć Casa z jeszcze gorącą krwią na twarzy, i …
- Dean! – Cas próbuje go odciągnąć i jest o wiele silniejszy niż wygląda, i to pierwszy raz, kiedy Cas wymawia jego imię.
Dean bierze urywany wddech i walczy, by zebrać się do kupy. Próbuje przestać odsłaniać kły i, do kurwy, warczeć na gościa, decydując się na wilczą wersję uśmiechu i niskie pomruki.
- Jeśli jeszcze raz na niego spojrzysz, będą wybierać ci zęby z nerek, rozumiesz?
Dean puszcza betę, który łapię się za szyję i walczy o powietrze.
- Sorry, ziomuś, nie wiedziałem… - Czmycha z zaplecza, pozostawiając Deana sam na sam z Casem i nieprzyjemnym uczuciem osiadającym mu w żołądku na świadomość tego, co właśnie się stało.
Dean wciąż czuje w uszach swoje szybkie tętno i z rosnącym przerażeniem uświadamia sobie, że to nie jedyna pulsująca rzecz.
Spogląda na Casa, który wygląda jakby to właśnie on był przed chwila rzucony o ścianę, cały zaczerwieniony, oddychający z trudem, wsparty o ladę. I jego zapach, kurwa…
Chociaż nie tylko Dean podniecił się przez dokument Animal Planet, w którym właśnie zagrał.
- Cas, cholera… tak bardzo przepraszam. – Dean sunie palcami przez włosy, próbując je wygładzić.
- Nie, proszę pana, w porządku, to zdarza się ciągle… To znaczy, nie to przez cały czas, ale jestem przyzwyczajony do bycia… zaczepianym, w pewnym sensie to przez walkę o terytorium. – Dean uświadamia sobie, że po raz pierwszy Cas wyraźnie powiedział mu coś o byciu omegą. – Mógłem sam sobie poradzić, ale… Dziękuję. Był cholernym psycholem.
Nigdy też nie słyszał, żeby Cas bluźnił, a nie pomaga to w opanowaniu szalejącego chuja Deana.
- Nie, Cas, to było całkowicie niewłaściwe. Zupełnie zrozumiem, jeśli będziesz chciał zgłosić…
- Zgłosić? – Cas uśmiecha się śmielej niż zazwyczaj, a jedyne, o czym może myśleć Dean to, to jak ślicznie wtedy wygląda. – Powinienem postawić ci drinka. – Cas oblizuje wargi. – Proszę pana.
Obraca się i wychodzi z zaplecza, pozostawiając za sobą zapach i poruszające się bezgłośnie wargi Deana.
Jestem tak popierdolony. Dean przełyka ciężko i stara się wrócić do biura bez przewrócenia czegokolwiek, notując, że gdzieś po drodze zgubił spinkę do mankietu. Nie ma odwagi wrócić do zaplecza, by jej poszukać, jeszcze zacząłby się ocierać o ladę, o którą opierał się Cas.
Wydrowata, mała suko, lubiłem te spinki.
Następnego poranka Dean wchodzi, by znaleźć na biurku spinkę, leżącą na samoprzylepnej karteczce ze schludnie napisanym: „Dziękuję”.
*
Cas nigdy nie spóźniał się do pracy, więc Dean jest zmartwiony, kiedy ten w końcu przychodzi o 10 rano. Dean pisze do niego email, by sprawdzić, czy wszystko u niego w porządku.
Cas wchodzi do jego gabinetu 10 minut później, ale stoi w drzwiach.
- Czy mogę panu cokowiel przynieść? 
Cas wygląda… inaczej. Gdyby nie był Casem, Dean powiedziałby, że wygląda na naćpanego, ale to nie to. Wygląda niesamowicie, jego oczy błyszczą nieziemskim błękitem, różowy rumień pokrywa jego twarz, a jego włosy sterczą, jakby Dean właśnie przeleciał mu usta, trzymając się za nie. Bo Dean nie wyobrażał sobie tego małego scenariusza po stokroć.   
- Cas, możesz tu wejść? – Dean czuje, że musi przyjrzeć mu się lepiej, musi objąć go wzrokiem całego, dopóki nie zapamięta każdego centymetra jego ciała, żeby móc wyobrazić sobie lizanie wszystkich dobrych kawałków, kiedy później będzie sobie zwalał.
Cas waha się, wbijając palce w framugę, jakby walczył z siłą przeciągającą go do Deana.
- Cas, wejdź tu – Dean wie, że kłamstwem byłoby nazwanie tego zdania czymś innym niż rozkazem.
Cas oddycha z trudem, na jego czole lśni pot, kiedy uśmiecha się do Deana.
- Tak, proszę pana.
Patrzy, jak Cas wchodzi do jego gabinetu na kołyszących się nogach, kiedy podchodzi do jego biurka. Dean nie może oderwać od niego oczu, wygląda tak cholernie pięknie, seksownie i uroczo, i o pierdolony Jezusie Chrystusie ten zapach, zupełnie jakby się o niego ocierał.
Dean rozluźnia krawat, bo kiedy stało się tu tak cholernie ciepło? Szelki drapią go w ramiona, a jego usta ciągle mokną i, jasna cholera, twardnieje. Co do kurwy dzieje się z Casem?
Cas zatacza się bliżej i może pokonuje 5 centymetrów, zanim Dean w tej samej chwili traci nad sobą pieprzoną kontrolę.
Nie ma innego sposobu, w którym mógłby to opisać. Dean nigdy nie wszedł w ciężkie narkotyki, ale wie, że tak właśnie odczuwa się działanie opiatów, wszystko ograniczone do chęci opiewania tej pieprzonej elektryczności ciała****. Cholera. Dean czuje, że mógłby sobie wydłubać oczy, byleby dostać się do Casa.
Wstaje z krzesła tak szybko, że to wiruje. Skórzane siedzenie wciąż się obraca, kiedy Dean łapie Casa i przylega do niego, przyciskając każdy centymetr jego ciała do siebie tak mocno jak to możliwe.
Cas pachnie jak niebo, jak wszystko, czego Dean potrzebuje w życiu. Chwilę poświęca zanurzeniu twarzy we włosach Casa tak, jak powstrzymał się przedtem z milion razy. Jest o wiele lepiej niż kiedykolwiek to sobie wyobrażał.
- O Boże, Cas, do cholery – chrypi Dean, usta uciekają z niego, kiedy jego dłonie badają każdy cal pleców Casa, a jego usta zamykają się na tych Casa. Mocny nacisk tych pulchnych, doskonałych warg o smaku wiśni jest milion razy lepszy niż to sobie wyobrażał Dean. Cas jęczy w jego usta, wydając z siebie wysoki, gorliwy dźwięk, jakby błagał w desperacji o Deana.
Jezu Chryste, ma ruję, Dean nie sądził, że to się dalej zdarza, wie, że są na to pigułki, ale pierdolić je – pierdolić do piekła, bo Cas powinien wyglądać tak cały czas. Jedyna komórka w mózgu Deana, która nie jest skupiona na najszybszym sposobie zdjęcia minimalnej liczby ubrań wymaganej do pieprzenia się z Casem do jutra, stara się zmusić Deana do skupienia się, przypomnienia sobie, że omegi nie myślą trzeźwo w takim stanie. Dean próbuje, naprawdę próbuje.
- Cas, czy… - Przestanie całowania go, oderwanie się od niego ust i mówienie boli. – Chcesz tego? – Dean trzyma go tak mocno, Cas ledwo może oddychać, ale obraca twarz do Deana z tak śmiertelnym wyrazem twarzy, że Dean boi się o swoje życie.
- Proszę pana… proszę – to trzy słowa wywarczane  w najbardziej desperackim, zwierzęcym tonie, jaki Dean może sobie wyobrazić. Cas trzęsie się w jego ramionach, kiedy Dean poszukuje na ślepo dłońmi spodni omegi z ustami zamkniętymi na jego, kiedy Cas próbuje wylizać mu siłą pocałunków plomby.

Dean brnie na ślebo, zrzucając gówno z biurka tak szybko, jak tylko potrafi. Metalowe kulki kołyski Newtona***** pobrzękują o podłogę, kiedy Dean rozrywa - nie rozpina, rozrywa - zamek do spodni Casa. 
Dean pcha ich do biurka, ssąc język Casa w swoich ustach po raz ostatni, zanim obraca go i przypiera do blatu. Spodnie Casa są spuszczone do kostek, ale wciąż ma na sobie majtki i Dean nienawidzi ich z całego serca.
- Jezus Maria, Cas – Dean drapie Casa w pośladki, w pośpiechu ściągając mu te pieprzone majtki. – sposób w jaki pachniesz, w jaki wyglądasz, cholera, chciałem cię już pierwszego dnia. – Dean przerywa na moment, kiedy ściąga bieliznę Casa wystarczająco, by wyeksponować jego dziurkę, woń jego śluzu przypływa, by otumanić Deana, zamglić jego wizję, kiedy wchodzi w tryb alfy.
Kiedy Dean wyobrażał sobie tę chwilę, nie śpieszył się powolnie rozbierał Casa, badając każdy jego centymetr, liżąc go, dopóki nie wiłby się i błagał Deana o wsadzenie w niego jego puchnącego chuja. Doprowadziłby Casa dwa, może trzy razy na szczyt, zanim by go zerżnął, sprawił, żeby ten się przed nim płaszczył na czworaka i ssał jego chuja, i pieprzył się palcami, kiedy Dean mówiłby mu, jaką śliczną i idealną suką jest. 
Całe to gówno wylatuje przez panoramiczne okno biura, kiedy widzi Casa w takim stanie, z nagim tyłkiem i leżącego na jego biurku.
- Tak kurewsko mokry dla mnie, co nie? – Dean nie może się zebrać na zabranie dłoni z Casa na wystarczająco długo, by ściągnąć szelki, więc strząsa po kolei każdą, kiedy wolną ręką ściska mięso tyłeczka Casa, by rozszerzyć jego pośladki.
- Będziesz mój, Cas, oznakuję cię w środku, dopóki wszyscy będą wiedzieli, do kogo należysz. – Dean posyła guzik spodni w lot po pokoju, zamek jest rozpięty wystarczająco, by mógł wyciągnąć przez nie swojego kutasa.
Dean zaciska dłoń wokół swojego kutasa, druga już leży na biodrze i trzyma mocno biodro Casa, kiedy ten obraca głowę na bok, przyciskając policzek do biurka, by sięgnąć wzorkiem do Deana.
- Tak, proszę pana – jęczy Cas. Jego usta są szeroko rozchylone, kiedy wygina plecy i do cholery prezentuje się Deanowi i to do kurwy jest to. Dean opiera dłoń na karku Casa i wsuwa się w niego tak powoli, jak tylko go na to stać, co oznacza dwa razy szybciej niż ma w zwyczaju, ale nic tutaj nie jest już dla Deana znajome.
Oczywiście, że Dean wcześniej uprawiał seks, nawet bardzo często, ale były to jedynie dziewczyny bety i ta jedna alfa jeszcze na Stanfordzie. Lisa była pierdolonym zwierzęciem w łóżku, a Dean niemal czuje się źle porównując ją do Casa, bo wszystko, co dotąd Dean myślał o seksie to 7-up w szkle do szampana w porównaniu do tego. To nie ten sam pułap.
Cas jest taki ciasny, gorący i mokry w środku, pomarszczony uścisk na chuju Deana wydaje się być za dobry, by być prawdziwy. Cas oddycha pod nim z trudem i zaciska mocno palce na biurku, kiedy Dean zanurza się głębiej w swojego omegę.
- Tak cholernie ciasno Cas, ja pierdolę – warczy Dean, pochylając się do przodu, by położyć na Casie swoje dłonie i przylgnąć do jego pleców. – Robiłeś to kiedykolwiek wcześniej? – Myśl, że Cas mógłby być dziewicą, nie powinna w teorii go tak ekscytować, ale w praktyce jego chuj na to puchnął.
- Nie… - szepcze Cas, kiedy Dean wbija się w niego. – Nie z alfą. – Dean czuje w piersi pomruk, zanim po kilku sekundach orientuje się, że są jego. Śpiewa przez niego radosny dreszcz eksytacji, kiedy uderza biodrami wystarczająco mocno, by Cas skowyczał. Dean jest pierwszym, jedyny chuj alfy, jaki Cas kiedykolwiek weźmie, warkot wypływa mu przez zęby, kiedy zbliża się do szyi Casa…
- Jesteś mój, Cas, mój. – Dean może usłyszeć, jak biurko trzęsie się pod nim, kiedy ora tyłek Casa. Cas trzęsie się, pot przesiąka przez jego koszulę. – Chciałem cię tak kurewsko źle, Cas, doprowadzałeś mnie do szaleństwa.

Cas wydaje z siebie coś, co brzmiałoby jak łkanie, gdyby nie to, że uśmiecha się i wygina plecy, jakby Dean mógł jeszcze w niego głębiej wejść. 

- Zrobiłeś się mokry schodząc dla mnie na kolana, myślałeś, że nie zauważyłem?  - Cas jęczy na to, a uścisk wokół chuja Deana staje się niemożliwie ciaśniejszy. – Wiem, czego potrzebujesz, Cas, zaopiekuję się tobą, malutki. – Dean liże Casa po tyle szyi, słona słodycz uderza go w język, kiedy Cas skomli i napiera na grubnący kutas. – Zrobię cię moją małą dziwką, moją idealną suczką.
Dean jest wdzięczny za to, że już pochyla się nad biurkiem, bo mógłby właśnie stracić przytomność, kiedy słyszy, jak Cas wykrzykuje niespójną serię dźwięków i jasna cholera, on dochodzi, zaciskając mocno kręgi mięśni na kutasie Deana jak imadło. Dean nawet nie zauważa, że zacisnął zęby na jego karku, zanurzając w niego wiążące ich ugryzienie. Jednocześnie zapach nasienia Casa sprawia, że jego usta wilgotnieją. Ślinienie się na czyjś kark nie był na liście najlepszego cholerstwa, ale po tym kompletnie trafia do pierwszej dziesiątki rankingu.
Dean nie może oderwać zębów od Casa. Wie, że najprawdopodobniej powinien go całować, mówić, że zajmie się nim na zawsze i nigdy nie zostawi, ale tak jest perfekcyjnie- dłońmi przyciska Casa do biurka, a warknięcie, którego nigdy wcześniej z siebie nie słyszał, płynie z jego klatki piersiowej do uwięzionej pod nim idelanej, kwilącej masy seksu.
Bardzo go to szokuje, tak intensywnie, że łapie dłoń Casa w swoją i uderza nią o biurko, warczy jakąś nieskończoną, spiralną kombinację: ..Cas'', ,,mój" wraz z kurwami o szyję omegi, kiedy dochodzi, krzycząc głosem wydartym z jakiejś głębszej części niego, która wie, że znakuje Casa na całe życie, maluje na biało od środka, żeby mogli zacząć razem świeżo i na nowo.
Cas mógł mówić: „Tak, proszę pana” pod Deanem, ale wszystko, co może usłyszeć to pęd krwi w uszach i, co mógłby przysiąc, jest biciem serca Casa, kiedy jego chuj pęcznieje w jego partnerze, wiążąć ich razem, gdy wypełnia go białą spermą i jękami, kiedy czuje, jak Cas drga wokół niego, wzdychając w sycącym zmęczeniu. Deanowi udaje się rozewrzeć szczęki i schować nos we włosach Casa, zamykając oczy i wąchając go, kiedy porusza biodrami z każdą falą spermy.
Dean wciąż czuję się odurzony, kiedy słyszy pukanie do drzwi i trzaska szyją, by pokazać zęby intruzowi, jakiemuś nowu z IT. Dean rozszerza nozdrza i warczy, kiedy czuje jego zapach, wydaje się, że w końcu zatrudniono tu alfę – patykowatego, wysokiego mężczyznę z oklapłymi włosami i lisimi oczyma, które powiększają się, kiedy gapi się i zatacza na zapach unoszący się w powietrzu.
- To zły moment – Deanowi udaje się zazgrzytać zębami. Przed zabiciem kolesia powstrzymuje go tylko spuchnięty kutas zawiązany w tyłku Casa.
- Uch, ta, widzę, ja tylko, wow, um, to, ta, dobrze. – Alfa powoli postawił krok do tyłu. – Ja tylko, um, zamknę drzwi, jakby nigdy nic się nie stało, ok? – Potrząsa głową i zamyka za sobą drzwi, kiedy wycofuje się, nie odwraca ze strachu oczu od Deana.
Dean słyszy, jak Cas śmieje się cicho i oczyszcza to jego umysł na tyle, że też może się zaśmiać.
- Cóż, to było… - sapie Cas.
- Ta. – Palce Deana wciąż są zaciśnięte na dłoni Casa, więc ściska ją. – Cas… co się stało?
- Ja, um, zapomniałem wziąć tabletek? – odpowiada niepewnie Cas, a Dean już wie, co mu odpowiedzieć.
- Cholernie nienawidzę – Dean całuje go w bok szyi, – tych tabletek. – Składa kolejny pocałunek na tyle jego szyi tuż nad siniakiem, który zaczyna się formować. – Miałem na myśli wszystko, Cas, tak bardzo cię chciałem.
- Ta, dokładnie wszystko? – Cas przekręca szyję i wzdycha, kiedy Dean ssie jego małżowinę w ustach. – Nawet ostatnią część, przez którą spuściłem ci się na biurko? - Cas stęka, gdy Dean go podgryza. – Proszę pana?
- Boże, jesteś tak cholernie idealny, co nie? – Dean puszcza dłoń Casa, więc może objąć nią go w pasie w niewygodnym kącie, ale totalnie wartym, kiedy Cas jęczy na dotyk.
- I jesteś cały mój.
*Public relations (PR, relacje publiczne, kontakty z otoczeniem) – kształtowanie stosunków (pozytywnych - akceptacja, życzliwość, dbałość o wizerunek) z otoczeniem.
**Taki żarcik językowy, analogicznie do: eau de parfum - perfumy, eau de toilette - woda toaletowa.
*** Amerykańska ciastkarnia, nie miałam jeszcze przyjemności spróbować wypieków :( W Polsce ciastkarnie są w Krakowie, Katowicach, Poznaniu i Warszawie.
**** "I Sing the Body Electric" ("Opiewam elektryczność ciała") - sławny poemat Walta Whitmana. Czytałam oryginał i jest cudny, wychwala naturalność człowieka, piękno ciała i duszy, seksualność.

Tytuł nawiązuje do "Sekretarki" z 2002. Może w 1. części podobieństwa opka do filmu aż tak nie widać, ale w 2. już tak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz