poniedziałek, 6 października 2014

Źródło Wód Życia 2/2

Przepraszam za zwłokę i możliwe niedociągnięcia - tekst jest długi i ciężko wyłapać samemu wszystkie błędy. (W drodze kolejny Destiel.)

W Noc Walpurgii Stiles poszedł do stajni zobaczyć, czy Scott nie chciałby z nim zaplatać wianków. Była to głupia i dziecięca rozrywka, ale Stiles od zawsze ją kochał i Scott nie był dworskim autorytetem, żeby go oceniać. Na propozycję Stilesa roześmiał się serdecznie.
- Naprawdę to robisz? - spytał. - Nigdy nie widziałem szlachcica brudzącego sobie rąk zrywaniem dzikich kwiatów.
- To najlepsza część - powiedział szczerze Stiles.
Miał przyjemność odkryć, że wiosną, kiedy liście pozwalają przebić się słońcu do poszycia królewskiego lasu okalającego zamek, zakwita hiacyntowiec*. Niezłomna chmura hiacyntów wyrosła z rozkładających się liści, każdy kwiat przylegał ściśle do sąsiada, mglisty dywan przerywały jedynie szczupłe, szare konary buków.
Scott pomógł Stilesowi zebrać ich pełne garście. Ale mama Stilesa zawsze utrzymywała, że majowe wianki powinny być zaplecione z wielu rodzajów kwiatów; a żeby znaleźć inne dzikie kwiaty, musieli zagłębić się w las, gdzie przerzedzały się hiacynty. Upłynęło kilka godzin, zanim Stiles ogłosił zakończenie ich łowów.
Kiedy nastało popołudnie, usadowili się na polanie w głębi lasu. Scott usiadł na pniu, a Stiles rozłożył się plecami na trawie wśród kwiatów.
- Hej, chcę cię o coś spytać - powiedział Scott.
- O co? - powiedział zamyślony Stiles. Trzymając nad twarzą garść niezapominajek, z opóźnieniem i rosnącym niezadowoleniem przypomniał sobie, jak źle radził sobie z zaplataniem wianków.
- Czy w plotkach, które sieją służący, jest jakieś ziarno prawdy? - spytał Scott ze wstrętnym uśmieszkiem. Trzymał w zębach długie źdźbło trawy i poruszał nim zupełnie jak swoimi brwiami - znacząco. - Nie wiedziałem, że masz takie imponujące umiejętności. Jestem taki dumny.
- O mój Boże, dlaczego w ogóle się z tobą przyjaźnię? - jęknął Stiles, upuszczając niezapominajki i chowając zarumienioną twarz w dłoniach.
Scott śmiał się tak mocno, że spadł z pnia. 

Stiles nie wiedział do końca, dlaczego po obradach rady poszedł za Derekiem na kolejny trening jego rycerzy. Poza tym, że nie miał nic lepszego do roboty. Ćwiczenia nie były czymś interesującym, jeśli już otrząsnęło się z nagłego nadmiaru naprężonych mięśni i piękna. Kiedy Stiles zasiadł w cieniu drzewa, skubiąc palcami kępkę trawy, pozwolił swoim myślom płynąć swobodnie.
Kiedy to się stało, rozmyślał nad możliwą wielkość importu żelaza tego roku.
Przez chwilę nie mógł zrozumieć, co się stało; usłyszał jakiś dźwięk, bardzo cichy, jakby przelatującego obok insekta. Zaczął rozglądać się na boki i pochylił się; wtedy zauważył powód  zaburzenia jego spokoju. W odległości dłoni od jego głowy strzała wciąż wibrowała od siły uderzenia w korę drzewa.
Nie był w stanie odwrócić wzroku, jego oczy nie odrywały się od strzały, jakby zostały przez nią samą do niej przyszpilone. Powoli uświadomił sobie, że ktoś krzyczy.
- Stiles! - usłyszał swoje imię i dźwięk biegnących stóp. Dopiero gdy Derek upadł przed nim na kolana, Stiles mógł oderwać się od tego, co niemal mu się stało.
- Stiles - Derek powiedział ponownie, lustrując jego ciało, machając nad nim dłońmi, jakby mógł go dotknąć, ale nie wiedział gdzie.
- Wszystko dobrze, Derek - uspokoił go Stiles. Złapał dłonie Dereka i położył je na swoich kolanach. Jego serce biło mocno. Ale nic się nie stało, tłumaczył sobie, wszystko było w porządku. - Wszystko dobrze. 
- Ty... ty nie możesz... Skąd się to wzięło? - Derek spytał, wstając i obracając się do Sir Erica'i. Stała u jego boku i skanowała otoczenie przymkniętymi oczyma.
- Stamtąd - powiedziała po chwili, wskazując.
Stiles podążył za jej palcem i niemal zaśmiał się niestosownie. Biedny łucznik upuścił swój łuk i złączył dłonie, wyglądając jakby był świadkiem własnej śmierci. Sir Boyd już trzymał go za kołnierz.
- Przepraszam, przepraszam, tak bardzo... - bełkotał łucznik, upadając na kolana, co było głupim posunięciem, bo obijał się o więcej kamieni, gdy Sir Boyd ciągnął go przez dziedziniec pod drzewo. Cisnął mężczyzną pod nogi Dereka jak szmatą.
- Ty - powiedział Derek i nic więcej.
- Dłoń mi się poślizgnęła - łucznik się tłumaczył, trzęsąc jak galaretka. - To był wypadek, wasza wysokość. Przysięgam.
Derek dalej patrzył na łucznika chłodno, ale odezwał się do Boyda.
- Zachodni loch - powiedział głosem jak kamień. - Usadź go w...
- Nie! - Stiles powiedział, ale Derek go zignorował.
- Usadź go...
- Nie - Stiles powtórzył twardo, tym razem wstając. - To był wypadek.
Na te słowa Derek odwrócił się w stronę Stilesa całym ciałem, żeby spojrzeć na niego uważnie, promieniując niedowierzaniem.   
- Mogła cię zabić - powiedział, jakby sprzeciw Stilesa znaczył, że nie rozumiał powagi sytuacji.
- Ale nie zabiła - odpowiedział Stiles, wypowiadając to tak wyraźnie jak tylko potrafił, mając nadzieję, że jego słowa przebiją się przez grubą czaszkę Dereka. - Nic mi się nie stało.
Derek spojrzał zły na Stilesa, jakby był tu winny, ale nie powtórzył swojego rozkazu i Boyd puścił tunikę łucznika.
To jakiś progres, stwierdził Stiles.  


Niefortunnie rycerze odprowadzili ich na kolację; gdyby nie to, to Stilesowi udałoby się przetrwać jeszcze kilka tygodni bez tłumaczenia Derekowi pewnych rzeczy. Chyba wszyscy byli zbyt onieśmieleni, by przekazać mu zamkowe pogłoski, ale nie powstrzymało to Ericę przed pochyleniem się w stronę Stilesa, kiedy myślała, że Derek nie zwracał na nich uwagi.
- Dobrze, że nie przygryzłeś sobie wargi z zaskoczenia, gdy prawie zostałeś trafiony. Inaczej na ćwiczeniach na miecze nasz król wyładowałby na nas więcej agresji - wyszeptała rozbawiona.
- Co powiedziałaś? - Derek spytał ostro, odwracając się.
- Nic, wasza wysokość - Erica powiedziała, prostując się. Derek przeniósł wzrok na Stilesa.
- Nic! - spróbował Stiles, ale po chwili ciężkiego spojrzenia, uległ. - Chyba powinniśmy o tym porozmawiać prywatnie.
Derek przytaknął i obrócił się na pięcie, nie patrząc za siebie, by sprawdzić, czy Stiles za nim podąża. Gdy stanęli sami w zakurzonym pokoiku, Stiles wziął głęboki oddech i wytłumaczył mu całą sytuację.
- Och - powiedział Derek, gdy już wszystko usłyszał. Stiles przygryzł wargę.
- I teraz wszyscy myślą... no sam wiesz.
- Och - powtórzył. Jego mina nic nie wyrażała. Stiles pomasował się po karku, wzdychając.
- Oczywiście, nie uwierzą, że będzie cię to satysfakcjonować tak długo - stwierdził posępnie. Derek otworzył usta i zamknął bez słowa. - Wiem, że nie chcesz... ale, ale musimy coś wymyślić. Dla dobra sojuszu.
Derek krótko skinął głową na zgodę. 
- Pomyślałem... że moglibyśmy spać w tym samym łóżku, ale um... samemu, oddzielnie - Stiles powiedział, niezręcznie kręcąc dłońmi schowanymi w szacie.
-  A kiedy nie zajdziesz w ciążę? - spytał Derek, a Stiles spiorunował go wzrokiem.
- Jeśli masz inny pomysł...
- Moglibyśmy skonsumować małżeństwo - Derek powiedział. Niewiarygodne. Stiles ogłupiał, poruszając ustami bez słów. Ale była to sytuacja odwrotna od braku słów, za wiele walczyło o wypowiedzenie.
- Masz na myśli tak, jak mogliśmy to zrobić tygodnie temu? - krzyknął. - Tak, jak mogliśmy to zrobić w naszą noc poślubną?
Derek wypuścił powietrze nosem, unosząc oczy ku górze, jakby prosząc niebiosa o cierpliwość w starciu z jego niemądrym małżonkiem.
- Stiles...
- Wiem, że wiedziałeś, że byłem na to gotowy, więc nie próbuj mi powiedzieć, że ...
- Nie wszystko zależy od ciebie - powiedział Derek i założył ręce na piersiach. - Nie wiem, po co był potrzebny pośpiech.
- Właśnie za siebie wyszliśmy! - Stiles się w niego wpatrywał. - Skonsumowanie małżeństwa podczas nocy poślubnej to nie taki pośpiech.
- Ledwo się znamy - mruknął Derek.
- I ? - spytał Stiles.
- I może ja nie byłem gotowy - Derek zdawkowo wzruszył ramieniem, ale wyglądał na mniejszego. Stiles zauważył jego skrzyżowane na piersi ramiona, długie cienie rzęs na policzkach. Poczuł jak uchodzi z niego cała chęć walki.
- Och - rzucił bez sensu. - Szkoda, że mi tego wcześniej nie powiedziałeś.
Siedzieli chwilę w ciszy.
- Czy kiedykolwiek uprawiałeś... to? - spytał w końcu Derek, jakby siedziało to w jego głowie cały czas.
- Nie - Stiles powiedział. Ponownie zaczęła w nim wrzeć złość. - Nie byłem z nikim, jak powinieneś już wiedzieć. Nienawidzę tego, jak mi nie ufasz. Dlaczego zgodziłeś się na sojusz, jeśli mi nie ufasz i nie... - chcesz mnie, nie dokończył, powstrzymując serce przed zmuszeniem go.  
- Też mi nie ufasz - wypalił Derek, brzmiąc jakby naprawdę w to wierzył. Stiles gapił się na niego.
- Oczywiście, że ci ufam - powiedział, - inaczej nigdy bym tu nie przyjechał.
- Och, z pewnością - stwierdził ostro Derek. Skrzyżował ręce na potężnej piersi, na jego twarz wypłynął sztuczny, kwaśny uśmiech. - Ufasz mi, nie przyjechałeś tu obserwować mojego upadku, zebrać fragmenty mojego królestwa dla swojego ojca, żeby mógł je wchłonąć w swoje granice. Wiem, czego ode mnie oczekujesz. Ty i cała szlachta.
- To właśnie myślisz? Twoje królestwo? - Stiles spytał. Wstał, pocierając swoje szaty, żeby nie musieć patrzeć na męża-idiotę. - Moje granice są twoje. Kiedy zamierzasz zauważyć, że za ciebie wyszedłem?
Stiles przerwał na moment, niepewny jakiej odpowiedzi oczekuje. Derek i tak milczał.
Spięcie jego szczęki wyglądało znajomo i Stiles wiedział, gdzie je wcześniej widział. Kilka lat temu na koronacji Dereka, która nie przypominała wcale święta, pojawiły się różne rody, w tym Stylinscy. Derek przyszedł na ceremonię świeżo po pogrzebie siostry, a wojna z Argentsami już wtedy zagrażała wyniszczeniem obu państw.
Tego dnia w kaplicy wszyscy mieli świadomość, że Derek nigdy nie miał panować; jego siostra była wychowywana do tej roli. Nawet jeśli miała zasiąść na tronie tak młodo, tuż po śmierci reszty jej rodziny. Ojciec Stilesa starał się uciszać ludzi wokół nich, ale Stiles zdołał usłyszeć szepty i pogłoski o pożarze, który nie musiał być przypadkiem. Wyglądało to tak, jakby wszyscy zebrali się tu, by być świadkami końca umierającego królestwa. 
Przed Stiles siedziała księżniczka Lydia Martin, usłyszał, jak szeptała do narzeczonego:
- To jak obserwowanie wolno tonącego wraku.
Derek obrócił głowę, jakby wszystko dobrze usłyszał, odszukując Lydię swoimi zimnymi, morsko-zielonymi oczyma. Patrzył się na nią nieruchomo, jakby dokładnie wiedział, co o nim myśli. Wtedy na moment, gdy uniósł swój wzrok i zwrócił uwagę z powrotem na biskupa, Stilesowi wydawało się, że spojrzał mu prosto w twarz.
Z czasem Derek pochylił swoją dumną głowę, by otrzymać koronę. Stiles wiedział, że księżniczka Lydia się myliła. Ród Hale'ów nie wymrze, a ich królestwo się nie rozpadnie - nie, z jego pomocą. Ten jedyny, pomyślał, osłupiały przez te ciemne, nawiedzone oczy. To właśnie jest mój jedyny. 
Nawet gdyby nie przekazał tego Derekowi, gdyby nie uzyskał jego zaufania, ten nadal byłby jego jedynym.
- Zobaczymy się w nocy - powiedział zrezygnowany Stiles i opuścił pokój.

Stiles unikał Dereka przez resztę dnia, chociaż bezustannie był świadomy jego obecności. Złapał się nawet na tym, że skręcając obrócił głowę na szczęk mieczy wpływających przez okno. Czuł się, jakby równolegle do wydłużania się cieni, jakaś żyłka łącząca go z Derekiem się zwężała. W końcu gdy ta już była za krótka, razem - on i Derek - zmierzyli się w swojej sypialni, sami.
Stiles obserwował z głowy łoża, jak Derek rozpina górne guziki koszuli i ściąga buty. Sam miał na sobie swoją fantazyjną szatę z nocy poślubnej i czuł się w niej śmiesznie.Niezręcznie zgiął i wyciągnął przez siebie nogi, krzyżując ręce na piersiach, by zaraz położyć je na kolanach. 
Derek postawił kolano na łóżku i zerknął na twarz Stilesa, zanim ostrożnie wdrapał się na łóżko blisko niego.
W świetle świec kolor oczu Dereka był niewyraźny, jego rzęsy grube i czarne jak sadza, a powieki lekko opuszczone. W impulsie Stiles sięgnął dłonią, by wygładzić jedną z jego brwi kciukiem.
Kiedy zaczął wycofywać dłoń, Derek złapał go za nadgarstek, by złożyć płomienny pocałunek na jego dłoni i zassać koniuszki jego placów w swoich ciepłych, mokrych ustach. Stiles w tle mógł usłyszeć owady; ktoś zostawił wcześniej uchylone okno, by wpuścić do środka letni wiatr poruszający firanami. Przepastna sypialnia stała się teraz czymś małym i bezpiecznym.
Nieśmiało cofnął rękę, a Derek wypuścił ją. W końcu Stiles mógł pocałować go porządnie.
Napięcie między nimi wzrastało stopniowo. Stilesa zaskoczył dreszcz, który go przeszedł, gdy ich usta się spotkały. Trzęsąc się, rozwarł usta.
Pocałunek zagłuszył jęk Dereka, który trzymał się bezpiecznie na dystans, dotąd wsparty na łokciach i kolanach. Dopiero gdy pocałunek się pogłębił, pozwolił sobie przylgnąć całym ciałem do Stilesa.
Zawstydzony Stiles odchylił od niego swoje biodra. Był mokry, twardy jak nigdy wcześniej i tak napuchnięty, że czuł się jakby miał eksplodować; na jego koszuli nocnej, gdzie materiał stykał się z czubkiem jego kutasa, już pojawiła się duża, mokra plama.
- Szz - mruknął bezsensownie Derek. Stiles nic nie mówił, nawet nie wiedział, czy byłby w stanie. Chciał dotknąć go wszędzie w jednym momencie, ale nie wiedział jak, żeby nie wyjść na niezdarnego i naiwnego. Oczywiście Derek wiedział, że nigdy tego nie robił, ale chciał być... dobry. Miał mnóstwo pomysłów. 
Derek przesunął swoimi dużymi rękoma pod biodra Stilesa, między jego ciało i materac. Przez chwilę Stiles myślał, że zostanie przerzucony bezceremonialnie na brzuch jak naleśnik i jego serce zatraciło swój rytm.
Ale Derek nie zrobił dalszego ruchu. Wydawał się być zadowolony ze swojej pozycji - przyciskania się całym ciałem do Stilesa przez cienki materiał, ugniatania go delikatnie palcami i całowania. Całowania, dopóki Stiles nie oszalał tak ze zniecierpliwienia, że byłby w stanie krzyczeć. 
- Starzeję się tu - powiedział głośniej niż miał w zamiarze. Czysta irytacja przywróciła mu głos. Derek parsknął mu w szyję.
- Jaki gorliwy - powiedział. Gdyby nie miał problemów z oddychaniem, zabrzmiałby kpiąco.
- Myślę, że nawet twój ogier to wie - powiedział szczerze Stiles. Derek ponownie się zaśmiał i oderwał od szyi Stilesa, do której musiał czuć dziwną fascynację. Sturlał się z niego na bok, a każda kosteczka Stilesa zaprotestowała na tę stratę.
- Sądzę, że powinieneś... byłoby lepiej... jak... - Derek jąkał się niezrozumiale, w odróżnieniu do rąk, nakłaniających go do podniesienia się i usadowienia na jego biodrach. - Będziesz miał więcej kontroli. 
- O Boże, nie! Nie wiem, co robię. Nie chcę - spanikował Stiles.
- Zorientujesz się - powiedział Derek. Jego oczy były przymknięte i błyszczały. Powtarzał ruchy rąk, ciągnące się przez biodra Stilesa do jego pupy, gdzie unosiły krawędź jego szaty i pozwalały jej ponownie opaść, zanim cokolwiek odsłoniła.
Zanim Stiles stracił nerwy, sięgnął dłońmi za głowę i ściągnął z siebie szatę. Jedwab sunął gładko po jego nagiej skórze.
Ręce Dereka zatrzymały się. Sam wyglądał, jakby przestał oddychać.
Kiedy Derek poruszył się ponownie, cała powolność i bujny spokój zniknęły, jakby nigdy ich nie było. Ścisnął mocno w palcach tyłek Stilesa, tak obscenicznie i łakomie w porównaniu do ich wcześniejszych czynności. Rozdzielił jego pośladki, by móc potrzeć między nimi swoim twardym chujem.
- Ty... Boże, czemu dalej to na sobie masz - jęknął przeciągle Stiles i pociągnął za koszulę nocną Dereka, aż usłyszał jak pęka. Technicznie dalej miał ją na sobie, ale Stilesa już to nie obchodziło, bo już mógł zobaczyć pierś Dereka, jego płaskie sutki, nieludzko piękny brzuch i mógł poczuć - kiedy sięgnął ręką za siebie - jego nagą i gorącą erekcję. Chciał powiedzieć coś elokwentnego, ale gdy otworzył usta, było go stać jedynie na: - Włóż go we mnie.
- Moja zarumieniona dziewica, moja panna młoda - powiedział Derek z zadowoleniem w głosie. Sięgnął pod poduszkę za nim i wyciągnął stamtąd fiolkę olejku.
Stiles zatrząsł się na palcach Dereka, które wydawały się być znacznie większe od jego.
- Wszystko dobrze, jestem... jestem gotowy - powiedział, oddychając głęboko. Ale gdy Derek nadal nie wyciągnął z niego palców, Stiles uniósł głowę, żeby posłać mu gniewne spojrzenie. - Jestem gotowy, gotowy, mam na myśli, nie czekamy tu na mnie - twarz Dereka zrobiła się delikatniejsza, a usta skrzywiły lekko, ale uwierzył Stilesowi na słowo.
Nie wyciągnął palców zupełnie, główką kutasa napierał na końcówki swoich palców, które trzymały Stilsa otwartego. Kiedy nie wsunął się między nie z łatwością, wydawało się, że chce odpuścić i powrócić do palcówki - ale Stiles osiągnął już swój limit. Strzepnął dłoń Dereka i usiadł na nim ciężko. Derek burknął, jakby został dźgnięty. 
Wszyscy mówili Stilesowi, że poczuje ból, ale nastąpiło jedynie przyjemne uczucie rozciągnięcia. Może jego samotne igraszki miały głębszy cel. Poruszył się eksperymentalnie na biodrach Dereka, wyczuwając w sobie gorący kształt jakby głownię miecza zagnieżdżoną w jego brzuszku. Zadowolony, odbił się udami. Derek syknął ostro i w końcu zrobił się użyteczny, wsuwając się w Stilesa. Za drugim razem uderzył coś bardziej niż przyjemnego.
- Och - Stiles jęknął, tracąc równowagę. Derek rzucił mu bezlitosny uśmiech i ponownie uderzył w to miejsce. - Och.
- Właśnie tak - Derek sapnął przy kolejnym ruchu. Ustabilizował Stilesa jedną ręką, a drugą złapał go lekko za chuja, nie zamierzał jej zacisnąć, nieważne jak bardzo Stiles jęczał i starał się o nią otrzeć. - Tak... tak dobrze sobie radzisz.
Stiles miał długą listę epitetów na to, jak Derek sobie radził. Gdyby tylko mógł przerwać jęczeć i sklecić kilka słów. Zacisnął palce na pościeli.
Kiedy w końcu Derek zlitował się i objął mocno jego chuja w dłoni, wystarczyły dwa pociągnięcia, by Stiles spuścił się na goły brzuch Dereka, trzęsąc się bezsilnie w jego rękach. Nigdy na nie dochodził na czymś, a nieustępliwa długość Dereka łomocąca go przez orgazm, jedynie zwiększyła doznania. Myślał, że oślepnie.
Mógłby upaść w bałagan, jaki narobił na brzuchu Dereka, gdyby ten nie trzymał go jak szmacianą lalkę. Rytm Dereka był nierówny, Stiles pomyślał, że musi być blisko.
- Zrób to - wymamrotał sennie. Zastanawiał się, czy Derek dalej by go tak trzymał, gdyby sobie od tak zasnął, czy użyłby go jak zabawkę. Poczuł na tę myśl dziwny spokój.
- Stiles - Derek odetchnął krótko i obrócił go niespodziewanie na plecy, żeby wpompować ostatnie krople spermy w zmęczone, przyjazne ciało Stilesa.


Od tej pory obserwowanie treningu Dereka i jego rycerzy stało się znaczenie zabawniejsze. Widok spoconego, silnego ciała małżonka nabrał zupełnie nowego charakteru, odkąd wiedział, że może położyć na nim ręce w każdej chwili. Przynajmniej do czasu powicia Derekowi dziedzica - co oceniając ich działania, nie powinno długo zająć.
Oparł się o kamienny mur, myśląc o śliskim nasieniu, które noc wcześniej zostawił w nim Derek noc i jego porannej toalecie.  Czuł przyjemną, satysfakcjonującą zaborczość, wiedząc że nasienie mogło już zacząć w nim gnić; teoretycznie także mógł już teraz nosić dziecko Dereka.
Poza polem treningowym Derek ściągnął z siebie koszulkę.
- Oblizujesz wargi - Sir Erica powiedziała bardzo blisko jego ucha, aż Stiles podskoczył. Ocenił ją wzrokiem; nie wyglądała na osobę, którą można łatwo zszokować.
- Czy szczerze możesz mnie za to winić? - spytał. Odrzuciła głowę do tyłu i zaśmiała głośno.
- Nie - odpowiedziała, nadal uśmiechając się szeroko. Isaac podszedł z hełmem pod ramieniem i stanął za nią, oddychając ciężko po ostatniej rundzie walki na piki. Oparł się o mur i uśmiechnął do Stilesa.
- Wie, że tu jesteś - powiedział.
- Ta, wiem - odpowiedział. - I próbuje udawać, że jestem niewidzialny.
Klasycznie ich ignorując, Derek uderzył sir Boyda tak mocno, że zakręcił się, co, zważając na budowę ciała sir Boyda, było imponującym osiągnięciem. Tors Dereka był śliski od potu i Stiles stracił kolejne minuty jedynie wpatrując się w mięśnie jego pleców. Kiedy w końcu przypomniał sobie o swoich towarzyszach, byli w połowie rozmowy i Stiles nie miał pojęcia o czym mówili. 
- Może po obiedzie. Muszę przygotować wschodnie lochy - powiedział Isaac.
- Do czego? - spytał Stiles. Dwójka spojrzała na niego zaskoczona z winą wymalowaną na twarzach, jakby zapomnieli, że w ogóle tam stał. 
- Nie martw się tym - powiedziała sir Erica patrząc na bok.
- Co jest w tych  lochach? Jeśli mi nie powiedzie, sam sprawdzę - powiedział Stiles i uniósł brwi na ich bliźniaczą reakcję. 
- Nic, po prostu tam nie idź. Królowi by się to spodobało - powiedział sir Isaac, a Stiles spojrzał ponownie na pole treningowe. Derek stał bez ruchu, patrząc na nich, chociaż z takiej odległości nie mógł usłyszeć ich rozmowy.
- Proszę, nie rób tego - dodała nagląco sir Erica.
Stiles uniósł obie dłonie w geście rezygnacji.
- Dobrze, nic nie zrobię - powiedział, patrząc z jednego rycerza na drugiego. - Tylko nie panikujcie czy coś. 


- Tutaj - wyszeptał, wciągając Dereka w alkowę ukrytą za gobelinem. Zanim się nawet zatrzymali, upadł na kolana, już grzebiąc w kieszeni bryczesów Dereka.
- Stiles, nie możemy... O mój Boże - jęknął Derek, starając się złapać nadpobudliwe dłonie Stilesa. Uderzył głową w ścianę alkowy tak głośno, że obaj zamarli wysłuchując możliwych przechodniów.
Stwierdzając, że są bezpieczni, Stiles powrócił do odwijania materiału, aż do uwolnienia twardego kutasa Dereka.
- Myślałem o tym od lat - odetchnął i przytknął eksperymentalnie język do czubka główki.
Derek prawie załkał. Kiedy Odrzucił głowę do tyłu tak, że Stiles mógł zobaczyć jedynie jego żuchwę i konwulsyjnie pracujące gardło.
 - Mmm - z zadowoleniem mruknął Stiles i zassał chuja Dereka jak najgłębiej potrafił. Był ciepły, i gładki. Zmieszczenie go całego w ustach okazało się trudniejsze niż sądził, ale dalej godne spróbowania.
Po minucie Derek wierzgnął biodrami, przez co niemal się zakrztusił. Wyciągnąć go szybko z ust pokasłując.
- Przepraszam, przepraszam - Derek wyrzucił na wydechu, obejmując delikatnie dłońmi twarz Stilesa, palcami gładząc jego szczękę i tył głowy. - Boże, ktoś w końcu usłyszy.
- I tak już myślą, że to robimy - wytknął Stiles i ponownie się pochylił. Tym razem użył dłoni do zakrycia części chuja Dereka, która nie mieściła mu się do ust, co chyba wyszło na dobre. Skupił się na napięciu swojej szczęki, smaku Dereka i dźwiękach, które nad nim wydawał.
Eksperymentalnie wielokrotnie lizał wrażliwe miejsce pod główką Dereka. Wtedy też bez ostrzeżenia Derek doszedł pulsując na języku Stilesa. Zaskoczony wypuścił go i Derek jęknął głośno na widok spermy malującej otwarte usta Stilesa, jego szczękę i gardło.
- Hmm - mruknął z namysłem Stiles i oblizał usta, skupiając się na smaku. Derek zakrył oczy ramieniem i jęknął jeszcze raz.
- Wykończysz mnie - powiedział, stłumiony przez rękę.
Przyciągnął Stilesa do spokojnego pocałunku z otwartymi ustami. Połykał jęki Stilesa, robiąc mu dobrze dłonią zniszczoną od miecza, dopóki Stiles nie trząsł się bezradnie, dochodząc na białą koszulę Dereka.
- Oops - syknął, próbując zakryć plamy płaszczem. Jego głos był trochę ochrypły.
- Tak, to w ogóle nie mogłoby mnie zaspokajać tak długo - powiedział sardonicznie Derek. Stiles zaśmiał się.
To cud, że po wyjściu zza kotary nie czekała na nich widownia.

Spotkanie rady z początku przebiegało nieciekawie i banalnie; książę Peter starannie omawiał nic nieznaczące drobiazgi budżetu armii, gdy Stiles głowił się, po co król miałby usłyszeć którąkolwiek z nich. Ze wszystkich zebranych na obradzie ludzi to on pragnął spędzić jak najwięcej czasu z Derekiem. W przyjemniejszych okolicznościach i miejscu.
To był pierwszy naprawdę gorący dzień roku - taki dzień, kiedy wszędzie zostawiasz mokre od potu ślady i aż świerzbi cię, by wyjść na dwór. Stiles nie potrafił skupić się więcej niż na pięciu słowach, nim jego myśli wędrowały daleko. Czas upływał mu na wyobrażaniu sobie Dereka na polanie, gdzie zaplatał ze Scottem majowe wianki. Rozłożonego wśród kwiatów, nagiego jak go Pan Bóg stworzył i to specjalnie dla niego, dla jego wzroku.
- Jeśli znasz litość, skończ spotkanie, streść się, niech będzie krótkie - Stiles wymamrotał do Dereka. Dzieliło ich kilku radnych, ale nie martwił się o to czy usłyszą jego komentarz. Na ile się orientował, chętnie poszliby za jego wskazówką, wstali i wyszli.
- Postaram się - Derek wyszeptał i zaryzykował mały, prywatny uśmiech.  Stiles rozpromienił się bezradnie w odpowiedzi, nie mogąc oderwać wzroku od Dereka. Chociaż raz Derek zareagował na jego zaloty, więc nie potrafił ukryć swojej reakcji. Dlatego więcej niż kilka minut zajęło mu zrozumienie słów księcia Petera. 
- Rycerze wyjadą przed świtem. Do zapadnięcia nocy dotrą do granicy - powiedział obojętnie, jakby omawiał zbieranie podatków.
Stiles poczuł, jak uśmiech z jego twarzy znika.
- Co? - spytał, ale Peter  kontynuował, jakby w ogóle go nie usłyszał.
- Oczywiście Derek ruszy z nimi, poprowadzi ich...
- Nie - Stiles zaprotestował głośno. - To okropny plan. Nie możesz wysłać swojego króla na pierwszy front. W ogóle jesteście ledwo wyposażeni do walki. 
- Stiles - powiedział Derek.
Stiles wstał, prawie przewracając swoje krzesło zupełnie jak na pierwszym spotkaniu.
- Nie! - powtórzył. Poszukał wzorkiem wsparcia wśród radnych. Ci, których bardziej lubił, gapili się w stół czy na swoje ręce, gdy sprzymierzeńcy Petera wymieniali spojrzenia. Jedynie lord Deaton nawiązał kontakt wzrokowy ze Stilesem, jak zawsze wyprostowany i spokojny.
- Nie sądzisz, że to dobry pomysł - Stiles zwrócił się do niego błagalnie. Lord Deaton zawahał się, ale szybko podjął decyzję, odkładając pióro.
- Nie, nie sądzę - powiedział, a Stiles odetchnął z ulgą.
- Masz alternatywę? - spytał Derek. Jego dłonie przylegały płasko do stołu. - Nie możemy siedzieć, gdy oni palą nasze plony. Poddani nie wytrzymają kolejnej zimowej klęski głodu.
- Rozmowy pokojowe - powiedział Stiles i zamrugał na głośną reakcję rady; niektórzy nawet zerwali się na równe nogi. 
- ... nie można ufać - mężczyzna po jego prawej mówił drżącym głosem, potrząsając białą brodą. Dalej otyła kobieta pochyliła się do przodu, uderzając pięścią w stół.
- ... nie dowiemy się, jeśli nie... - Stiles usłyszał, zanim huk debaty zagłuszył jej głos.
W zamieszaniu odszukał twarz Dereka, zobaczył, że mocno zaciska oczy i wargi. Peter i Deaton milczeli, ale mierzyli się ostro wzrokiem.
Stiles zastanawiał się, jak długo Deaton wytrzymałby bez podważenia autorytetu Petera, gdyby sam nie wywołał konfliktu. Nie potrafił pojąć, jak można tak długo milczeć. 
- Jak miałoby to zadziałać? - Deaton spytał i mimo że nie uniósł głosu, Stiles usłyszał go wyraźnie przez okrzyki rady, które zamarły, kiedy Deaton przemówił. Stiles odpowiedział w zupełnej ciszy.
- Zaprosimy reprezentantów Argentów upoważnionych do podpisania umowy i może mojego ojca jako neutralnego arbitra. Rozmowy nie mogą pogorszyć obecnej sytuacji - powiedział, zwracając się bezpośrednio do Petera.
Zbladł na widok jego miny - książę wyglądał, jakby chciał go zabić. Gdy się odezwał jego głos pozostał bezbarwny i uprzejmy:
- Miła teoria, ale mój drogi chłopcze, nie jesteś doświadczony w radzeniu sobie z tymi ludźmi.
Niespodziewanie, zanim Stiles mógł mu odpowiedzieć, głos zabrała inna członkini rady:
- Ale ja tak. - Kobieta była szczupła i piękna, choć bił od niej chłód. Stiles z trudem przypomniał sobie, że zdarzyło jej się na kolacji pochylić raz czy dwa głowę w stronę Deatona. - I zgadzam się z królem, wasza łaskawość. Jeśli rozmowy nie powiodą się, zyskamy więcej czasu na przygotowanie bardziej rozważnego planu walki.
- Kiedy? - wymamrotał stary mężczyzna obok Stilesa. Peter obnażył zęby.
- Lady Morell, zaskakujesz mnie.
- Nie jesteśmy gotowi do ataku - nie ustępowała.
- Twój ojciec przybędzie? Zaryzykuje swoją neutralność? - spytał Stilesa lord Deaton. - Jego królestwo nie było zaangażowane w żaden poważny konflikt, od kiedy zasiadł na tronie.
- Przybędzie - stwierdził pewnie Stiles. Przez stół przeszły pomruki zainteresowania.
- W tym razie wyślij posłańców. Wydaje mi się, że podjęliście decyzję bez mojej pomocy - powiedział Derek, przerywając ciągnącą się ciszę. - Na razie zostawmy w spokoju króla Stilinskiego, Argent'ci wolą załatwiać takie sprawy sami. Na waszych głowach spoczną wszelkie konsekwencje rozmów - spojrzał prosto na Stilesa i opuścił pomieszczenie.
Stiles zamrugał, ale mimo wszystko poczuł się zadowolony, obserwując dobrze wyrzeźbiony tyłek Dereka, gdy ten wychodził. Może zdenerwował Dereka, ale odrobina wyzwania wyjdzie mu na dobre. Rada, która tylko przytakiwałaby królowi, nie byłaby warta pensa.

Stiles stwierdził, że rycerzy Dereka można było polubić po bliższym poznaniu. Szczególnie gdy nie byli zaangażowani w imponujące, sportowe aktywności. Albo gdy do nich dołączał.
- Trzy! - złapał z trudem powietrze, podciągając się jeszcze o połowę policzka ponad metalowym drągiem, wtedy upadł ciężko na ziemię. Mięśnie piekły go przyjemnie.
- Ładnie - powiedziała Erica, podciągając się ponownie, ledwo tracąc równy oddech. Sir Boyd, stojący obok, pozostawił to bez komentarza, ale rzucił Stilesowi zadziwiająco serdeczny uśmiech.
- Tylko poczekajcie - Stiles wytarł pot z czoła kantem koszuli. - Do końca wakacji nabiorę masy. W końcu wzrost mi skoczy. Jeszcze będę większy od Boyda.
Sir Isaac wybuchnął śmiechem i zachwiał się na drągu, spadając z niego. Wylądował na ziemi z gracją, o której Stiles mógłby tylko pomarzyć. 
- Próbujesz zrobić wrażenie na królu? - spytał Isaac z uniesioną brwią. - Nie sądzę, żebyś potrzebował pomocy.
- Od dawna nie widziałam, żeby tak kogoś obserwował - dodała sir Erica. Uśmiechnęła się chytrze do Isaaca.
- Znaczy, że nie jestem pierwszy? - Stiles rzucił drwiąco, udając zazdrosnego.
Erica wymieniła ostrożne spojrzenie z sir Boydem już bez uśmiechu na twarzy. Stiles spoglądał na nich, nagle podejrzliwy.
- Co? - spytał. Co tym razem chcieli przed nim ukryć? To był ktoś z rady?
- To było dawno temu - powiedziała, próbując znów się uśmiechnął. - Już prawie o tym zapomniałam.
- Jestem pewny, że nie - powiedział Stiles. Nie miał pojęcia, czemu rycerze sądzili, że mogą ciągle owijać w bawełnę. Byli w tym znakomicie okropni. Zastanawiał się, co musieli przed nim ukrywać.

Gdyby nie ich druga wpadka, Stiles może byłby w stanie nie ulec pokusie sprawdzenia pierwszej tajemnicy rycerzy - zakazanego lochu. Utwierdzał się w przekonaniu, że nie mógł nic poradzić na przeszłość Dereka, ale miał prawo znać jego teraźniejszość. Miał prawo dowiedzieć się, co przed nim ukrywano.
Każdy zasługuje na prywatność, napomniał go świętoszkowaty głos w jego głowie. Zignorował go.
Zostawiając pochodnię daleko za sobą, Stiles był wdzięczny solidności kamiennych ścian wzdłuż których szedł. Stawiał ostrożne i drobne kroki, starając się ostrzec wszelkie małe stworzenia stojącego na jego drodze. Ostatnią rzeczą, o której teraz marzył, było coś dostające się pod jego cienki, dworski pantofel. Pomyślał z tęsknotą o swoich butach pozostawionych na górze.
Głupia czynność, pomyślał i nadal parł przed siebie.
Właśnie gdy rozmyślał nad rezygnacją, siły wyższe musiały usłyszeć jego wątpliwości. Z ciemności rozciągającej się przed nim wyróżniało się nikłe światło. Gdy się zbliżał do jego źródła, ukazały mu się drzwi otoczone w ciemnościach słabą, migocącą poświatą.
Stojąc przed nimi nie zauważył żadnego zawiasu czy uchwytu. Jedyną podpowiedzią na istnienie czegoś po drugiej stronie było światło sączące się przez spoiny między kamieniem a drewnem. Na jego nieszczęście dotknął ich lekko palcami i ku jego zaskoczeniu drzwi otworzyły się chętnie ze skrzypnięciem - jakby ktoś za nie pociągnął.
Zrobił krok do przodu, oczekując spotkania z osobą, która je otworzyła. Ale to, co czekało w komorze, kucało pod ścianą naprzeciwko i... to nie był człowiek.
W słabym świetle pochodni umieszczonej na ścianie z trudem odnajdywał zarysy stworzenia skrytego w mroku. Ale kiedy postać poruszyła się i wysunęła się z cieni: wielka, ciężka, skulona sylwetka pokryta futrem. Powoli obróciła głowę i zgromiła Stilesa płonącymi krwią oczyma, płonącymi od środka. Serce Stilesa podskoczyło mu do gardła.
- O Boże, umrę - wychrypiał i cofnął się o krok, łapiąc za framugę drzwi. Stworzenie zawarczało i Stiles odwrócił się by uciec, ale wtedy warknięcie przeistoczyło się w słowo.
- Stiles! - potwór ryknął morderczo i zamiast biec przed siebie, Stiles zamarł. Wiedział, że ciekawość kiedyś go zabije, ale nie mógł  sobie odmówić stojącej przed nim zagadce.
- Skąd znasz moje imię? - spytał, wpatrując się w potwora. Zmienił pozycję, przez co wyglądał dziwacznie niekomfortowo i coś w tym ruchu było znajomego.
Tak znajomego jak ubrania ułożone na podłodze.
- Derek? - spytał, nie wierząc.
- Nie miałeś tu schodzić - potwór zadudnił i wyprostował się, przerażając Stilesa wzrostem. - Powiedziałem ci. Mówiłem.
- Nie mogę... Derek? - Stiles powtórzył. Czuł się zupełnie jak wtedy, gdy wpadł do stawu. Derek przerwał na chwilę, jakby mógł uniknąć potwierdzenia tego, ale niechętnie przytaknął masywną głową. Jego pięści, wiszące po jego bokach zaciskały się i rozluźniały konwulsyjnie.
- Dobrze - powiedział Stiles, biorąc kolejny krok do tyłu w stronę korytarza i unosząc ręce, - właśnie, ja tylko... no właśnie - powtórzył i w końcu z opóźnieniem uciekł. 

Nie miał zamiaru pobiec daleko i na długo. Po prostu potrzebował chwili, żeby pomyśleć z daleka od Dereka; chwili na przetworzenie tego, co zobaczył w lochach.
Szkarłatne oczy błysnęły mu w głowie. Wzdrygnął się, pomimo otaczającego go gorąca.
Ogród był tak spokojny jak nigdy, przepełniony młodymi różami i konwaliami. Ktokolwiek opiekował się ich wzrostem posiadał zupełnie odmienne poczucie estetyki od architekta zamku. Był niestosownie przytulny, woń lawendy i kuchennych ziół mieszały się bez trudu z malwą i aksamitką jak na każdym ogrodzie wiejskim, tylko stokrotnie większym.
Stiles ruszył powoli do kamiennego muru na jego krawędzi, myśląc nad transformacją Dereka. Był potworem - albo przynajmniej wyglądał jak jeden. Nie zaatakował go, nie ścigał. Po prostu stał tak, z lekko zgiętymi plecami i dłońmi o wielkich pazurach, obserwując Stilesa tymi płonącymi czerwienią oczyma.
Oparł policzek o mur, chcąc poczuć coś twardego - przypomnienie, że nie śni, że to prawdziwy świat.
Gdy początkowe przerażenie ustąpiło, jej miejsce zastąpiła ciekawość. Co spowodowało transformację? Czy Derek mógł ją kontrolować? Czy wciąż tam był? Czy jego umysł też przybierał zwierzęcą formę wraz z ciałem?
Każde pytanie rodziło kolejne, ale Stiles nie mógł odpowiedzieć na jedno, by nie rozważyć kolejnego. Jego umysł skakał chaotycznie od jednego pomysłu do drugiego, nawarstwiając koncepcje, dopóki nie przestał być świadomy tego, co się wokół niego działo.
Gdyby nie był tak zajęty, mógłby usłyszeć stukot kopyt.
Kiedy materiał zakrył mu twarz, Stiles automatycznie wciągnął do płuc haust powietrza, by krzyknąć o pomoc. Ale ciemność już gęstniała przed jego oczyma. Zanim odpłynął, usłyszał ordynarny głos:
- Nic z tego, księciulku. Czas zamknąć oczy. 

Kiedy Stiles obudził się z bolącą głową, nie potrafił powiedzieć, jak dużo czasu mogło upłynąć od porwania. Gdyby mógł zobaczyć słońce, mógłby zgadywać; ale na razie jego pole widzenia obejmowało jedynie kołyszący się bok spoconego i źle wyczesanego konia. Był przerzucony przez jego plecy jak jakiś rulon ubrań, miał związane nadgarstki i kostki. 
Krzywiąc się w sierść konia, Stiles westchnął poirytowany. Derek już chciał mu urwać głowę, gdy wpadł do stawu. Jeśli Stilesowi udało się zostać porwanym przez jakąś grupę bandziorów lub najemników, reakcja Dereka rysowała się na spektakularną. 
- Obudził się - powiedział głęboki głos gdzieś po lewej.
- Dobrze - wychrypiał głośniejszy, bardziej szorstki tuż nad Stilesem. - Lubię, gdy walczą.
- Fuj - Stiles zwrócił się do konia, który prychnął jakby w zgodzie.
Napastnicy zatrzymali się i rozbili obóz, gdy słońce było jeszcze wysoko na niebie. Gdyby Stiles był pomocny, powiedziałby im, jaki zły to pomysł. Nie miał wątpliwości, że Derek po niego przyjdzie, nieważne jak zły był, nieważne jak potworne kształty potrafił przybrać. Derek był Derekiem, a Derek by po niego przyszedł.
|Gdy rozłożyli namioty i rozpalili ognisku, bezceremonialnie rzucili wciąż związanego Stilesa na ziemię. W bok wbijała mu się boleśnie gałąź. Był obolały i zmęczony, kręciło mu się w głowie od wiszenia na koniu i czuł efekty substancji z materiału, którego użyli do uśpienia go. Ale próbował zmienić swoją pozycję. Może mógłby użyć gałęzi do przecięcia liny wokół nadgarstków? Wiedział, że Derek przybędzie, ale to nie był powód, żeby Stiles nie próbował ułatwić ratowania go.
Para butów pojawiła się w polu jego widzenia i zatrzymała przed jego twarzą. Przekręcił szyję, by spojrzeć w górę. Był to mężczyzna z blizną, który złapał go w ogrodzie.
- Będziemy się razem dobrze bawić - powiedział, uśmiechając się lubieżnie. Wydawało się to być jego standardową miną. Drugi mężczyzna zachichotał w sposób sugerujący, że ten był liderem; innego powodu nie było.
Inny jednak odchrząknął.
- Myślę, że tam jeszcze w zamku powiedział, że...
Przerwał, gdy lider zgromił go wzrokiem. 
- Że nie możemy zabić ślicznego książątka zanim tam dotrzemy, ale nie mówił nic o stanie suki - zlustrował Stilesa w sposób jednoznaczny. - Jeśli będziesz grzeczny, może będziesz w stanie jutro chodzić.
- Najprawdopodobniej jest tak mały, że i tak nie poczuję - odparował Stiles.
- Kurwa, nie pyskuj -  warknął i kopnął go mocno w bok. Stiles skulił się, stękając z bólu.
- Może wezmę cię inaczej, słyszałem interesujące plotki z zamku - powiedział, uśmiechając się paskudnie i bawiąc klamrą paska. - Może chcę trochę tego, co serwujesz królowi.
O na miłość boską, Stiles pomyślał. Nawet banici o tym wiedzieli? Nigdy, już nigdy nie zamierzał wkręcić się w żadną plotkę. Ta go tego oduczyła. 
- Spróbuj i odgryzę twojego żałosnego chujka - splunął. Podniósł się ciężko na kolana, by móc spojrzeć napastnikowi prosto w oczy. Został nagrodzony za wysiłek silnym uderzeniem w usta.
Mógł poczuć krew spływającą z jego rozerwanej wargi, polizał ją - smak miedzi i gorąc. Gdy spotkał ponownie wzrok napastnika, złośliwy bekhend w policzek posłał go na ziemię.
Kiedy obrócił twarz by poczekać na kolejne uderzenie, oczy Stilesa rozszerzyły się. Odznaczając się na niebie, górując na swoim karym ogierze Derek Hale galopował przez wzgórze.
Stiles odnotował mętnie, że sir Boyd jechał blisko za nim, ale większość jego uwagi skupiła się na mężu. Gdy Derek się zbliżał, Stiles mógł zobaczyć, że jego koszula była brudna i źle zapięta. Jego włosy były w zupełnym nieładzie i mimo tego, że był w ludzkiej formie, jego oczy dalej błyszczały szkarłatem. Szedł przez dolinę jak burza.
Mężczyzna pastwiący się nad Stilesem obrócił się, podążając za jego spojrzeniem i wydał z siebie suchy, łamiący się z przerażenia odgłos.
Na końskim grzbiecie Derek podniósł się do zwierzęcego siadu i skoczył na najbliższego porywacza, przemieniając się w locie. Z jego bosych stóp wyrosły pazury, zanim jeszcze wylądował na ziemi.
Może Stiles powinien poczuć potrzebę zamknięcia oczu by uniknąć widoku masakry, ale jakiś złośliwy element nakazał mu trzymać oczy otwarte, obserwować Dereka koszącego bezlitosne, krwawe żniwo przez obóz jego porywaczy. Mógłby krzyknąć, powiedzieć coś, poprosić Dereka o litość; Derek najprawdopodobniej by go posłuchał. Ale Stiles milczał.
Wszystko skończyło się szybko, wynik był oczywisty w chwili pojawienia się Dereka. Kiedy jedynie lider pozostał przy życiu, Derek zatrzymał się. Spojrzał na krwawiącego i związanego w błocie Stilesa. Porywacz bezustannie błagał o życie, gdy Derek sięgnął ręką, by oderwać mu głowę i wrzucić ją w ogień, gdzie zajęła się ogniem jak świński tłuszcz.
Derek nie wydawał się być zainteresowany smakiem zwycięstwa. Biorąc kolejny krok do przodu, upadł na kolana. Futro i jego szpiczaste uszy zniknęły.
Wkrótce jedynym nadnaturalnym atrybutem zostały czerwone oczy... i pazury, zauważył Stiles, gdy krępujące go liny bez wysiłku spadły na ziemię. Usiadł, wzdrygając się na ból w skurczonych mięśniach. 
- Stiles - Derek powiedział, a jego głos się złamał. Opazurzoną dłonią sięgnął, by dotknąć jego piekącego policzka.
- Nic... nic mi nie jest - powiedział, zamykając oczy, gdy Derek przyłożył delikatnie usta do sińca. Po tym jak zagrożenie minęło, poczuł się roztrzęsiony, poczuł cały strach, który pozostał przez niego dotąd niezauważony. 
Pazury zniknęły, dłonie Dereka wędrowały wszędzie - delikatnie, w skupieniu jakby Stiles mógł się stłuc w kontakcie - poszukując ran i złamań. Zignorował zapewnienie, sprawdzając każdy widoczny cal ciała Stilesa. Ostatecznie odetchnął drżąco i jego oczy powróciły do znajomej zieleni.
- Stiles - powiedział ponownie, jakby to było jedyne znane przez niego słowo. Wziął Stilesa ostrożnie w ramiona, całując go w czoło, obtarte nadgarstki i rozciętą, krwawiącą wargę.
- Ta - Stiles rzucił bezmyślnie. Poczuł coś słodkiego i dzikiego rozrastającego się w nim, położył ręce na szyi Dereka, przyciągając go bliżej. Derek uniósł go i stał, jakby Stiles nie ważył więcej niż wróbel.
- Potrafię chodzić - upomniał go Stiles. Nie oczekiwał, że Derek go posłucha. I nie posłuchał, niosąc go przez cały obóz jak niepełnosprawnego. Trzymał jego twarz przyciśniętą do jego ramienia, nie pozwalając mu spojrzeć na masakrę. Stiles nie walczył.
Kiedy dotarli do ogiera, Derek usadził go na jego grzbiecie ociągając się z zabraniem dłońmi, jakby nie chciał go  puścić nawet, żeby dosiąść konia. Sam szybko usiadł w siodle za nim. Stiles nie protestował, gdy Derek objął go ramieniem w tali na tyle mocno, by wywołać ból w jego obitych żebrach. Pochylił się jedynie w bezpieczne ciało Dereka i zamknął oczy, ściskając jego podartą koszulę w dłoni.
- Nie zdążył mnie dotknąć - powiedział cicho. - Derek, on nie... Dalej jestem...
Derek uciął mu ostrym, bezsłownym dźwiękiem i Stiles niemal był za to wdzięczny. Twój, miał na myśli, dalej jestem twój - ale nie wiedział, jak przekazać to Derekowi bez powiedzenia mu wszystkiego, co czuł. Czuł się jak garnek gotującej wody; wszystko mogło go przechylić i wylać jego zawartość.
Reszta ich długiej drogi powrotnej upłynęła w ciszy, a Stiles mógł sprecyzować moment, w którym Derek ponownie skamieniał. Kiedy migocące światła zamku zaczęły pojawiać się w zasięgu oka, Stiles poczuł jak Derek sztywnieje - wyprostował się, już nie oddychając w jego włosy. Chwilę później jego ręka rozluźniła się wokół talii Stilesa. Gdy przejeżdżali przez most zwodzony, Stiles poczuł jak Derek odsuwa swojego uda od niego, chociaż przez to jego ogier prychnął poirytowany. Stiles zamknął oczy.
Do czasu aż Derek zsiadł z konia w stajni i obrócił się do niego, jego mina była codzienną, odpychającą maską. Cała troska i delikatność, którą ukazał, ponownie gdzieś zginęła.
Scott podszedł, by złapać konia za lejce z miną pełną ulgi.
- Stiles, dzięki Boże - powiedział żarliwie.
Chociaż raz jego obecność nie wydawała się denerwować Dereka. Spojrzenie, którym go obdarzył, było niemal sympatyczne. Ale ta emocja równie szybko zniknęła, zastąpiona znajomym grymasem.
Zamiast zawrzeć kontakt wzrokowy ze Stilesem, kiedy go opuszczał na ziemię, Derek przypiął sir Boyda wzrokiem.
- Zabierz go do moich komnat i postaw pod drzwiami straże. Mają go pilnować - rozkazał.
- Nie porwą mnie z sypialni, Derek - odparł Stiles. Derek spojrzał na niego, ale nie oświecił tym, co miał do powiedzenia. Stiles zaczynał mieć dość bycia ignorowanym.
- Zamierzam poinformować radę o twoim powrocie - powiedział opryskliwie.
- Derek... - Stiles zaczął i zawahał się. Sam nie wiedział dlaczego, ale jakaś jego część nie chciała, by Peter wiedział, co usłyszał w obozowisku porywaczy... gdyby powiedział Derekowi, doniósłby to. - Dobrze - powiedział zamiast tego.
Derek przytaknął mu krótko, patrząc na niego z przerażająco intensywnym, złym spojrzeniem, kiedy odchodził. Stiles patrzył na niego, czując się wytrąconym z równowagi przez całe zdarzenie. Wciąż czuł dreszcz na widok Dereka na wzgórzu, jego kolana miękły na wspomnienie, ale był tak sfrustrowany przez niego, że mógłby krzyczeć, gdyby nie wystraszyło to koni. 
Sir Boyd kaszlnął, przerywając ciszę.
- Czy chciałbyś, żebym... - sir Boyd zaproponował, udając rękoma jakby niósł dziecko.
- Nie, mogę iść - powiedział twardo. - Derek po prostu... to Derek.
- Ta - powiedział sir Boyd i rozluźnił się.
Jednak chęć Boyda do niewypełniania rozkazów Dereka miała swojego granice, ponieważ naprawdę wysłał sługi do przyprowadzenia 6 strażników. Posłał Stilesowi obojętne spojrzenie, kiedy ten zaczął protestować.
- Chcesz, żeby następnym razem to ciebie król oskarżał? - spytał. Stiles nie mógł nic pomóc na przypomnienie sobie obozu napastników po raz ostatni, gdy je ujrzał. Musiał przyznać sir Boydowi rację.
- Dobrze, prawda... o mój Boże - powiedział Stiles. Jego szczęka opadła, gdy drzwi komnaty otworzyły się i ukazały mu coś, co wyglądało na następstwo brutalnej bitwy. Sir Boyd zajrzał po nim i skrzywił się. 
W tapiserii i baldachimie, gdzie wielkie pazury przedarły materiał, były wielkie dziury, zawsze cztery obok siebie. Meble były porozrzucane wszędzie, leżały tam, gdzie upadły wcześniej, najczęściej już w kawałkach. Kanapa, na której zwykł spać Derek, była złamana w pół.
Sir Boyd, nadal pochylający się nad niego ramieniem, wciągnął pod wrażeniem powietrze przez zęby, ale nie brzmiał na szczególnie zaskoczonego.
- Jak właśnie mówiłem. Strażnicy zostają.
Stiles przytaknął, zabrakło mu słów.
Myślał, że będzie mógł spędzić czas na sprzątaniu, ale po przeciągnięciu większego kawałka gruzu w niewyraźną kupkę w rogu pokoju i zagarnięciu szkła, znudził się i zostawił resztę na rano.
Stiles założył swoją koszulę nocną i umył twarz. Spróbował ułożyć się na łóżku w kilku różnych pozycjach, poszukując takiej, która nie będzie u niego powodować bólu. Ale komfort tylko go usypiał, a chciał być obudzonym, kiedy Derek wróci.
Im było później, tym większe zacięcie czuł. Porwano go, straszono, gdy chwilę wcześniej odkrył, że jego mąż może zamienić się w nieziemską bestię. Naprawdę sądził, że zniesie to dobrze, ale to było za dużo. Nie zamierzał być porzucony szczególnie tej nocy.
Stiles otworzył drzwi sypialni tak szybko i zamaszyście, że strażnicy podskoczyli zaskoczeni.
- Gdzie on, do cholery, jest? - spytał, patrząc na nich zły.
- Nie... um... - jeden z nich zająknął się i spojrzał zdradliwie w lewo.
- Dzięki - powiedział i ruszył korytarzem w samej koszuli. Miał bardzo ciężki dzień. Nie potrzebował do tego szukania po nocy swojego rozkapryszonego męża... i oby jedynie dosłownie, pomyślał rozgoryczony; gdyby znalazł Dereka w czyimś łóżku po takim dniu, on... sam nie był pewny, co tak naprawdę by zrobił mężczyźnie potrafiącym zamienić się w wielkiego potwora, ale wymyśliłby coś. Był bardzo kreatywny.
- Gdzie? - warknął na strażnika pilnującego schody. Nie próbował nawet się maskować i wskazał palcem drzwi prowadzące na dziedziniec.
- Wartownia, po wyjściu na lewo - powiedział.
Stiles otworzył drzwi do sypialni strażników jeszcze mocniej niż swoje, rozkoszując się uderzeniem drzwi o ścianę i sposobem, w jaki wszyscy strażnicy wyprostowali się w swoich łóżkach. Jeden wypadł nawet z niego wypadł, krzycząc coś niewyraźnie przez zaplątaną kołdrę. Jedyną osobą, która nie zareagowała, była ta, która już siedziała, gdy drzwi się otwarły.
- Derek! - krzyknął, patrząc na niego zły. Derek wstał z łóżka wyglądając na równie rozwścieczonego co Stiles.
- Jesteś w piżamie - syknął. Prędko pokonał pokój, zasłaniając Stilesa przez zainteresowanymi spojrzeniami straży. Jego oczy skupiły się na okolicach obojczyka Stilesa.
- Tak, jestem - odpowiedział chłodno. - Jak dobrze zauważyłeś, Derek, jestem, bo jest środek nocy. Przyszedłem tu tylko dlatego, że mój mąż nie przyszedłby sam do łóżka.
- Ty... och - powiedział, patrząc mu w oczy po raz pierwszy. Odwrócił się do strażników, którzy nagle zainteresowali się ścianami i swoimi paznokciami. Dopiero wtedy niepewnie zbliżył się do Stilesa, zniżając głos. - Chcesz...
- Tak, chcę - powiedział Stiles, krzyżując ręce na piersi, gdy złość ustąpiła. To była wyjątkowo chłodna jak na lato noc, a jego koszula nie była gruba. - To był naprawdę długi dzień. Chodź do łóżka.
Jego głos załamał się zawstydzająco.
Wyciągnął dłoń. Po chwili Derek ją ujął.
Ich relacje powinny stać się kłopotliwe przez odkrycie tego wielkiego sekretu... i może by tak było, gdyby nie zmęczenie Stilesa. Skupił się całkowicie na stawianiu stopy za stopą, aż do bezpiecznego dotarcia do sypialni i zamknięcia za nimi drzwi, odcięcia się od świata zewnętrznego.
- Czy mógłbyś... mmm - westchnął, gdy Derek pomógł mu ściągnąć koszulę nocną. Miał ołowiane ręce, ale chciał ją zdjąć, pragnął kontaktu ich skóry. Z zaskoczeniem zauważył, że chciał seksu.
Uniósł ciężką dłoń, by dotknąć kutasa Dereka. Zaskoczony Derek lekko podskoczył.
- Powinieneś odpocząć - powiedział, poszukując jego oczu. Stiles wzruszył ramionami i uśmiechnął się lekko.
- Możesz zrobić prawie całą robotę? - zaoferował. - Mam na myśli, jeśli nie masz nic przeciwko - usta Dereka wygięły się.
- Nie, nie mam - odpowiedział.
Obaj milczeli, gdy Derek przeniósł Stilesa do łóżka, usiadł z poduszkami za plecami i rozmieścił Stilesa wygodnie na swoich kolanach.
- Palcami - zasugerował Stiles i Derek zamruczał w zgodzie.  
Derek sunął palcami pod dziurce Stilesa i potarł nią ponownie tym razem mocniej. Po tak ciężkim dniu ciało Dereka było niesamowicie spięte, a Stiles był tak bardzo zmęczony. Pochylając głowę do przodu, oparł ją na ramieniu Dereka i starał się o niczym nie myśleć.
Zamknął oczy i zakręcił lekko biodrami, napierając na palce Dereka. Nadal tylko go pocierały - bezczynnie, bez celu. Zanucił w pierś Dereka.
Derek wolną ręką złapał Stilesa za nieposiniaczony polik i odchylił jego głowę na bok i do tyłu tak, że mógł poczuć na twarzy nocne powietrze. Mruknął niezadowolony, poirytowany utratą poduszki. Jednak obie dłonie Dereka pozostały na swoim miejscu i po chwili Stiles zrelaksował się w nich, pozwalając Derekowi wziąć na siebie ciężar jego głowy.
Palce z jego dziurki zniknęły na chwilę i powróciły śliskie od olejku, ponownie go pocierając, ledwo naciskając opuszką palca przez krąg mięśni. Do czasu gdy Derek w końcu wsunął w niego cały koniuszek palca, Stiles dyszał jak pies.
Kiedy otworzył oczy, mógł zobaczyć, że Derek go przełożył. Obserwował twarz Stilesa uważnie jak sokół oceniający swoją zdobycz.
- Na co tak patrzysz? - wymamrotał. Zadziwiająco tak skrajne zmęczenie odczuwało się jak bycie pijanym.
Zamiast odpowiedzieć, Derek pocałował go krótko, potem przez moment patrzył na usta Stilesa uważnie i pocałował go ponownie. Kiedy przerwał pocałunek, wydawał się oceniać Stilesa. Potarł kciukiem rozcięcie na jego wardze i znów zaczął go całować - delikatnie ssąc, podgryzając, dopóki całe usta Stilesa nie spuchły.
- Hmm - mruknął zadowolony i polizał jego słodkie usta.
- Przestań się droczyć, potworze - powiedział Stiles.
Derek zamarł.
Może za wcześnie, żeby się z tego śmiać, pomyślał Stiles. Zmartwienie próbowało się przebić przez mgłę zmęczenia i pożądania. Rozluźnił się, gdy po chwili Derek wybuchnął pełnym niedowierzania śmiechem.
- Jesteś nieprawdopodobny - Derek powiedział, wsuwając palec mocniej w jego tyłek. - Nie...
- To ty jesteś nieprawdopodobny - wytknął Stiles. - To, co potrafisz, jest niesamowite. Kocham na ciebie patrzeć.
Derek patrzył na niego ze ściągniętymi brwiami, jakby podejrzewał Stilesa o wyśmiawanie go, ale nie mógłby tego dowieść. Stiles nie był pewny, czy ma się upierać przy swoim zdaniu. Więc po prostu patrzył na niego ciągle.
Wtedy Derek przypomniał sobie, co robił wcześniej.
- Oh - Stiles jęknął. Oblizał wargi i spoczął głową na nasadzie dłoni Dereka, kiedy ten wsuwał w niego drugi palec. - To tak... to...
Derek uciszył go i Stiles czuł się tak wdzięczny za to, że nie musiał już w ogóle myśleć nad tym, co mógł wypłakać. Zamknął oczy naprzeciw skupionemu, bacznemu spojrzeniu Dereka.
- Dobrze - Derek zaszemrał. Nacisnął opuszkami mocno o ten punkt w środku, przez co Stiles nie mógł zrobić nic innego jak tylko drgać bezsilnie.
W końcu Derek nie musiał nawet dotykać chuja Stilesa. Nie przestawał masować jego prostaty, gdy Stilesa trząsł się bezradnie, śliniąc się lekko. Wydawało mu się, że doszedł na wszystko.
Zasnął, zanim Derek dokończył ocierać się o jego uda.

Tydzień później Stiles rozciągał się na nowej i wygodniejszej kanapie w ich pokoju. Jego mięśnie były przyjemnie obolałe od różnorakich aktywności sportowych, a jego brzuch był pełen zimnej kaczki i świeżego chleba. Zdecydowanie kucharzom Dereka należało się podwojenie wypłat.
Czytał ponownie książkę, którą ze sobą zabrał z domu - drogo nabytą kopię "Georgiki" Wergiliusza. Wszystkie ody do darów ziemi pasowały do jego letniego nastoju, ale zbrzydły trochę raz 3. Przypomniał sobie o pakowaniu chwilę przed wyjazdem i w pośpiechu spakował tylko pięć książek razem z 29 parami skarpetek i żadnymi butami - oprócz tych, które miał na nogach.
Stiles mógł poczuć na sobie wzrok Dereka, obserwującego go ze swojego biurka, gdzie odbijał swoją pieczęć na tuzinie identycznych kopi budżetu gospodarstwa domowego. Stiles uniósł na niego brew, nie patrząc na niego.
- Podwój płacę kucharzom - poradził.
Derek wstał i podszedł do niego, by zabrać mu książkę z ręki.
- Chodź ze mną - powiedział.
Stiles poszedł szczęśliwy, oczekując bycia wciągniętym to kolejnej nieużywanej szafy gdzieś w zamku; misją Dereka wydawało się ochrzcić możliwie jak najwięcej pomieszczeń. Ale miejsce, w które zabrał go Derek było o niebo lepsze.
Pokój pachniał kurzem i starym papierem. Światło padało z wysokich okien, by spocząć na skórzanych fotelach, wyblakłym dywanie i pudłach pełnych starych, pozwijanych już pergaminów - połka po półce uginająca się od książek.
- Mój Boże - Stiles wyrzucił na oddechu i bez odwracania wzroku od książek, uderzył Dereka w ramię.
- Ała - Derek powiedział brzmiąc bardziej na obrażonego niż urażonego.
- Wciąż mogę cię opuścić i pójść do klasztoru, wiesz - powiedział Stiles poważnie. - Jesteśmy małżeństwem już miesiąc i jedynie pokazałeś mi to i dopiero teraz? - Na to poczuł na szyi gorący oddech Dereka i jego klatkę piersiową na swoich plecach.
- I jak długo byś wytrzymał w klasztorze, mój mały lubieżniku? - wyszeptał mu do ucha. Stiles spojrzał na niego zły przez ramię, ale nie wykłócał się.
- Idź sobie - powiedział w zamian, odsuwając się, by przeszukać książki. - Wróć za miesiąc.
Derek wrócił po obiedzie.
- Siedziałeś tu cały czas? - spytał, pochylając się nad siedzeniem Stilesa. Stiles poderwał się prawie spadając z fotela. Skulił się w ciasną kulkę, chowając książkę w nogach, siadając bokiem placami opierającymi się o naramiennik.
- Co? Och - wyrwało mi się, rozglądając i mrugając. - Czas jeść?
- Czas spać - odpowiedział. - Masz szczęście, że zachowałem ci talerz.
- Tak, dobrze, ale czy mógłbym... jeszcze pięć minut - powiedział, sunąc palcem po stronie, powracając o czytania.
- Ale nie rozumiesz, znalazłem te wszystkie niesamowite stare zapisy traktatów - wytłumaczył pół godziny później, kiedy Derek w końcu stracił cierpliwość i wyciągnął go siłą z pokoju. - Nie tylko stąd, ale też z sąsiednich królestw. Nie mam pojęcia, który z twoich radców się do tego przyczynił, ale pocałowałbym go za to.
- Hmm - Derek powiedział, zaganiając go ciałem po schodach, jakby Stiles mógł mu umknąć i pobiec do biblioteki. Co Stiles mógłby zrobić, pomyślał. Seks z Derekiem była starą nowinką w porównaniu do tych traktatów - nawet jeśli, technicznie, pisma były znacznie starsze.
- Zakład, że zapomnisz o tych starociach - wygruchał mu do ucha. Stiles próbował pomyśleć nad mądrą odpowiedzią, ale stracił to dla ciała Dereka ocierającego się o jego.

Maj przeciągnął się w długi, leniwy czerwiec, w tym czasie róże zrobiły się grube i ciężkie, a posłańcy wrócili z królestwa Argentów. Stiles postawił sobie twardą zasadę zakazu wynoszenia rzeczy z biblioteki, a wszystko przez kazania/nagan/reprymend, które otrzymał w dzieciństwie za gubienie książek i zostawianie ich na deszczu - i niezwłocznie ją złamał, bo na dworze było cudnie i nie miał samokontroli.
Jakimś sposobem Derek zazwyczaj go znajdował, nieważne gdzie czytał i odgrywał to jakby to był czysty przypadek, nawet gdy oczywiste było, że Derek nie miał żadnego powodu, żeby spacerować poc sadzie czy chłodnych i zaciemnionych zakamarkach zamku. Stiles nie miał nic przeciwko.
- Szukałem ciasta - powiedział Derek, siadając. - Zawsze je dostajesz od kucharki. Nie lubi mnie.
- Mmmchmm -  odmruknął nieprzekonany, ale uprzejmie przesunął talerz w stronę Dereka. Siedział skulony na parapecie z dziełem Owidiusza, ale okno było wystarczająco duże dla ich dwójki. Poza tym nie musiał czytać o metamorfozach**; mógł zobaczyć jedną na żywo, gdyby chciał.
Oparł stopy o uda Dereka, błądząc myślami.
- Co się stało z tym łucznikiem, który omal mnie nie postrzelił? Zwolniłeś go ze służby?
Derek zastygł.
- Nie - odpowiedział. - Zamierzałem, ale zanim to zrobiłem, to zrobił to na swoje życzenie.
- Pewnie zrobiłbym to samo - Stiles przyznał.
- Po pierwsze nie zabiłbyś prawie swojego księcia przez bycie idiotą.
- To słodkie, ale nie widziałeś mnie z łukiem - powiedział.
Patrzyłbym na twoją strzałę kiedykolwiek - powiedział niezręcznie Derek ku lubości/uciesze Stilesa.
- O mój Boże, czy naprawdę właśnie to powiedziałeś? - powiedział rozdarowany. Derek mrugnął.
- Ja...
- Nie, nie, to niesamowite. Chodź tu - powiedział, zarzucając ręce wokół szyi Dereka i wdrapał się na jego kolana. - Musimy cię nagrodzić za pierwszą próbę zarywania do mnie.
Derek chyba zdawał się mieć wiedzę encyklopedyczną nt. zakurzonych, małych i nieużywanych pomieszczeń w zamku i zaprowadził Stilesa do jednej, po czym zamknął drzwi, zanim Stiles zdążył skończyć się z niego śmiać.

Kiedy Argentowie w końcu wysłali jeźdźca z informacją, że są dzień drogi od dworu - od spotkania twarzą w twarz po tygodniach negocjacji przez posłańców - było to jak przebudzenie z długiego snu. Stiles czuł niepokój, był gotowy do działania.
Wyszedł na balkon, by oglądać przyjazd delegacji. Derek stał na dziecińcu zamku, czekając na gości, z czego Stiles się wyłgał bólem brzucha, żeby móc przyjrzeć się im dobrze bez bycia zobaczonym samemu.
Nie kłamał do końca; jego brzuch był okropnie zaciśnięty, a on sam był nadzwyczajnie zmęczony. Nawet tego dnia, na tak długo oczekiwane wydarzenie, wyczołgał się z łóżka późno.
Stiles miał nadzieję, że nie zostanie ukarany za kłamstwo chorobą. Musiał z siebie wyciągnąć wszelkie zasoby, jeśli rozmowy pokojowe miały zakończyć się sukcesem.
Na blankach mocno wiało, wiatr ciął letni gorąc i zmusił Stilesa do naciągnięcia rękawów szaty na dłonie i przymrużenia oczu. Pola otaczające zamek pozwalały na czyste pole widzenia na dobre pół mili.
Argentowie pojawili się w imponującym pociągu powozów, koni i przepychu. Był to dobrze zaplanowany pokaz bogactwa i siły, na który Stiles przewrócił oczami. Miał jedynie nadzieję, że nie uważali się przy tym za subtelnych. Zastawiał się, czy nie zatrzymają się na wzgórzu, żeby wyczyścić hełmy i zmyć brud podróży z butów.
Derek nie wyglądał na tak rozbawionego, o ile mógł powiedzieć Stiles. Z tej wysokości niemożliwym było odczytać jakąkolwiek minę, ale Stiles mógł dojrzeć zaciśnięte pięści i poczuł ukłucie niepokoju. Może powinien czekać z Derekiem, nawet tylko po to by uchronić go przez powiedzeniem czegoś głupiego.
Na czele procesji jechała młoda kobieta w lekkiej zbroi z łukiem i kołczanem sterczącym przy jej plecach. Jej włosy układały się w ciemnych, nieskazitelnie ułożonych puklach pod diademem, a jej rysy, mimo że surowe, budziły wrażenie łaskawości. Musiała być to księżniczka Allison, co by oznaczało, że starszą kobietą jadąca obok musiała być jej ciotka - lady Katherine.
Wygląd Katherine był niemalże tak śliczny jak Allison, ale w odróżnieniu od niej uśmiechała się szeroko - ale coś w jej uśmiechu wydawało się być dziwnie chłodne. Stiles wzdrygnął się jeszcze raz na silny poryw wiatru.
Dwóch mężczyzn - jeden starszy - szli za uzbrojonymi jeźdźcami w otwartej, złotej powozie - byli to książę małżonek Christopher i jego ojciec lord Argent. Królowa musiała najwyraźniej pozostać w domu, by zarządzać królestwem lub by wysłać sygnał, że nie brała tych rozmów zbyt poważnie. Stiles był zaskoczony, że pozostali członkowie rodziny rządzącej postanowili wziąć udział w rozmowach pokojowych. To był dobry znak. Może Argnetowie też byli zmęczeni wojną.
Argnetowie stanęli na dziedzińcu. Gerard zaakceptował pomoc syna w zejściu z powozu, gdy Allison zeskoczyła z konia w jednym, smukłym ruchu,. Stiles zobaczył, jak Scott biegnie, by przejąć od niej lejce. Księżniczka coś do niego powiedziała, a on jeszcze stał z koniem przez chwilę, patrząc jak odchodziła.
Niepokój Stilesa wzrósł, gdy dwie królewskie rodziny spotkały się twarzą w twarz. Raptownie postanowił zaufać swoim instynktom. Obrócił się do schodów i pobiegł przez zamek.
W drzwiach na dziedziniec potknął się, niwecząc próbę wślizgnięcia się niezaważonym w tłum, jakby był tam cały czas. Większość go zignorowała, w tym Derek. Jedynie ostry jak pika wzrok Gerarda Argenta przesunął się na niego.
Stiles przemknął do Dereka, który wydawał się kończyć formalne powitanie.
- Jesteśmy do waszych usług - mówił delegacji Argentów poważnie, jakby przekazywał prawdziwe informacje zamiast żartobliwej uwagi.
- Dziękujemy za gościnę - powiedział książę małżonek Christopher, skłaniając się lekko. Jego córka skrzyżowała ręce na kolczudze; jej ponura mina wyglądała na bardziej szczerą niż uśmiech ojca.
Lady Katherine stała u boku brata.
- A więc Derek, z pewnością urosłeś dobrze - wymruczała z niespodziewaną i niepoprawną intymnością. Stiles nie chciał zdradzić żadnej reakcji spoglądając na Dereka, ale pomyślał, że to dobry moment, by podejść krok bliżej do Dereka, odchrząkując.
Nastąpiła krępująca, pełna wyczekiwania cisza, gdy wszyscy czekali jak Derek ich przedstawi. Kiedy nic z tego frontu nie miało nadejść, Stiles dał sobie spokój i sam się przedstawił, uśmiechając się jakby nigdy nic. Te rozmowy miały pójść dobrze, nawet gdyby musiał wszystkich targać za uszy.
- Małżonek Dereka? - Katherine powtórzyła. Brzmiała na zaskoczoną  pomysłem.
- Tak - odpowiedział agresywnie Derek. Poniewczasie położył rękę na lędźwiach Stilesa.
- To przyjemność cię poznać, jaśnie Pani - powiedział Stiles.
- Z pewnością mnie również - odmruknęła.
Derek wyglądał na zadowolonego w tym samym stopniu, co mężczyzna przywiązany do pala.
- Jakiego przeuroczego małżonka znalazłeś, Dereku - powiedział lord Gerard Argent, wychodząc zza córki, klepiąc ją w plecy. Nie zaoferował jej łokcia. - Szczęściarz z ciebie.
- Przeciwnie, to ja jestem szczęściarzem. Jego Majestat jest wspaniałym mężem - wciął się Stiles, jak najdelikatniej podkreślając tytuł Dereka.
- Nie wątpię - powiedziała Katherine z niemal pożądliwym spojrzeniem. - Zawsze był... utalentowany.
Derek spiął się i Stiles zmarszczył brwi, otwierając usta, by jej coś odpyskować, zanim się na tym przyłapał.
- Więc może wejdziemy do środka? - powiedział w zamian promiennie.
Wstrzymywał się, dopóki Argentowie nie byli bezpiecznie kilka jardów przed nimi i syknął do Dereka:
- Nie lubię jej.
- Nie ufałbym ci, gdyby było inaczej - odpowiedział pod nosem.
Oh, na pewno wszystko pójdzie dobrze, pomyślał Stiles.

Prawie nie zmrużył oka pierwszej nocy pobytu Argentów w zamku, jego myśli pędziły milę na minutę wokół negocjacji, traktatów, wszystkie możliwości napierały na niego na raz. Chciał wstać i zacząć tu i teraz, w środku nocy. Kiedy słońce oczyściło horyzont, wyskoczył z łóżka jak piłka na nitce.
Derek wstał mniej chętnie, ale spokojnie umył twarz i przeszedł swoją poranną rutynę, gdy Stiles na niego mówił:
- Musisz być przygotowany do wspomnienia o... oh, chodź do mnie - powiedział, zmęczony obserwowaniem, jak Derek zniekształcał swój kołnierz. Derek obrócił się grzecznie, a Stiles zawiązał szybki, schludny węzeł, gdy skończył wygładził dłońmi len na ramionach i piersi Dereka.
- Bardzo elegancko - powiedział, uśmiechając się do Dereka. - Na czym stanąłem?
- Cło na kukurydzę, chyba - odpowiedział i Stiles miał zamiar kontynuować, ale służąca wbiegła do pokoju, mówiąc szybko.
- Jeśli chcesz pokazać tego fantazyjnego księcia w jego ozdobnym płaszczu***, potrzebujemy żelazka i... oh - urwała. Z jakiegoś powodu zatrzymała się w połowie drogi, patrząc na ich obu jak kot na śmietankę. Derek zrobił krok do tyłu, chrząkając.
- Zobaczymy się na śniadaniu, Stiles - powiedział i przytaknął sztywnie pokojówce, gdy wychodził.
- No cóż! - powiedziała Stilesowi, promieniejąc i otwierając usta, by powiedzieć więcej... gdy nagle sapnęła, rzucając się do przodu z rękoma przed sobą, by zdążyć go złapać. Stiles nawet nie zauważył, że się kiwał, póki nie wsparła go.
- Ups - powiedział, mrugając. - Nie wiem, co się właśnie stało.
- Sądzę że lepiej będzie, jak usiądziesz - powiedziała bez aprobaty. Stiles posłusznie usiadł.
- Nie wiem, czemu czasami czuję się tak do dupy - zaskomlał, opierając głowę o oparcie krzesła i zamykając oczy. Ku jego zaskoczeniu pokojówka parsknęła i otworzył oczy, by na nią spojrzeć. - Co cię rozbawiło? - spytał.
Pokojówka westchnęła i pochyliła się lekko, by patrzeć mu prosto w twarz, wyliczając na palcach:
- Zostawiłeś ostatnio w łóżku tyle okruchów, że zebrałoby się na nowe ciasto, a od niedzieli zwymiotowałeś do nocnika cztery razy - powiedziała. Stiles przełknął ślinę zawstydzony. - Nie wspominając, że musiałam poszerzyć twoje gorsety.
- Może i nabrałem trochę wagi od mojego przyjazdu, ale jedzenie jest bardzo syte - odparł. Pokojówce opadły ręce i przewróciła oczami.
- Och, na miłość boską. Czy ci wykładowcy nie uczą was nic o ptaszkach i pszczółkach?
- Och, och - wyjąkał Stiles. Poczuł się trochę słabo. To brzmiało tak oczywiście, kiedy to podkreśliła, Poza tym to nie było tak, że on i Derek nie pracowali na to przed ostatnie miesiące- z trudem mogliby zrobić więcej, naprawdę. Ale i tak pozostało to w jakiś sposób najbardziej szokującą informacją, jaką mógł uzyskać.
Wszyscy pewnie czekali już na niego ze śniadaniem, zastanawiając się, co mu tak długo zajmuje. Nie mógł pozwolić sobie na atak paniki, więc z umiejętnością wyszkoloną Stiles odsunął wszystkie swoje uczucia głęboko w ciemne zakamarki umysłu i zignorował je.
- Nie mogę... nie mogę teraz o teraz myśleć - powiedział. - Muszę iść.
Pokojówka zmusiła go do wypicia pełnej szklanki wody i zjedzenia scone**** wyciągniętego z jej kieszeni, zanim pozwoliła mu wyjść i Stiles z determinacją nie myślał dlaczego.
Śniadanie nie przyniosło nowych wydarzeń potem. Derek posłał mu mały uśmiech nad stołem, a Stiles odpowiedział słabym uśmiechem. Podczas posiłku przytakiwał głową, gdy ktoś na niego spojrzał i pochłonął 9 kawałków bekonu - jeden po drugim.

Po śniadaniu ustanowiono przerwę na polowanie, ale Stiles się z nich wybłagał. Już go tak nie mdliło, ale nie był w nastroju na podskakiwanie na końskim grzbiecie przez godzinę. Potem miały rozpocząć się negocjacje,
Dlatego Stiles poszedł już do sali obrad, żeby tylko ją poczuć, mimo że był w niej już tuzin razy. Czuł się, jakby wszystko, co zrobił tu wcześniej - nawet utarczki z Peterem - były próbą, a teraz, tej nocy miało nadejść jej uroczyste otwarcie. Przejechał palcem po stole, myśląc.
- Może jestem laikiem, ale sądzę, że nie możemy zacząć negocjacji, póki Argentowie nie wrócą z polowania - powiedział Derek. Stał w drzwiach dając mu swoją obecnością otuchy. Nosił drogie, wytłaczane tkaniny; i chociaż raz w życiu koronę.
- Wiem, ale nie mam nic lepszego do robienia - przyznał Stiles. Jego głos był bardziej nerwowy niż oczekiwał i oblizał usta niepewny. Tak wiele zależało od tych negocjacji. Żałował, że zamiast więcej spać, rozmyślał całymi nocami. Ale gdyby zgłosił teraz ból głowy, Argentowie odebraliby to jako słabość.
- Wszystko będzie dobrze - powiedział Derek, jakby mógł usłyszeć myśli Stilesa. Dziwnym było obserwować jak ze wszystkich ludzi to Derek stara się być optymistą. Wysilił się na jego rzadki, prawdziwy uśmiech i wzruszył ramionami z rękoma założonymi na piersi. - W żadnym wypadku i tak ich nie pogorszysz.
- Dzięki - powiedział sucho Stiles. Kopnął lekko Dereka w but.
- Czy jest coś jeszcze, co powinienem wiedzieć? - spytał Derek i Stiles poczuł wielki supeł w żołądku, zanim ten dodał: - o negocjacjach.
- Dobrze - powiedział Stiles słabo. - Um, nie, raczej nie. Tylko... powinniśmy pokazać zjednoczony front. - Którym byli, wmówił sobie twardo, bo nie powiedział Derekowi jeszcze o... więc to nie była jeszcze taka pewna rzecz. I nie myślał o tym teraz. - Więc wiesz, zgadzaj się z tym, co mówię. Powtarzaj tak często "my", jak potrafisz. Kiedyś będzie dobrze, jak ludzie będą sądzić, że mogą nas rozegrać osobno, ale teraz nie jest na to odpowiedni czas, jesteśmy za świeży i muszą zobaczyć naszą siłę.
- Gdzie nauczyłeś się tej całej strategii? - spytał Derek. - Od ojca?
- Nie, mama była od sztuki rządzenia państwem i dyplomacji - Stiles zignorował skurcz w piersi na myśl o niej; że nigdy nie dane jej będzie zobaczyć życia, które kreuje. - I miałem książki, dużo książek. Lubię czytać.
- No nie mów - powiedział Derek. - Myślałem tylko, że komiczne opowiastki i legendy o potworach.
- Mam głębię - powiedział dostojnie.
- W takim razie sądzę, że mógłbym zażartować o tym, że mój siostrzeniec jest hydraulikiem - książę Peter wtrącił się znikąd, mijając w drzwiach Dereka, - ale wydaje się to już passé.
- A ty nie jesteś niczym jak niedobrze urodzonym - powiedział płasko Stiles. Derek przeszedł na jego stronę pokoju i Peter uśmiechnął się na nich obu.
- Mój drogi, Hale'owie walczyli o Gévaudan. Mój rodowód jest nienaganny. A twój?
- Moja rodzina... - Stiles zaczął zajadle, czując na twarzy rumieniec, ale Peter mu przeszkodził, odwołując go machnięciem dłoni.
- Nie, nie. Nie obrażałem twojej lini rodowej, zastanawiałem się, kiedy zamierzasz coś do niej dodać - powiedział spokojnie. - Minęło trochę czasu od ślubu, wiesz o tym.
Stiles zamknął usta. Wiedział, że jego twarz musi być czerwona jak mak; miał nadzieje, że Derek odbierze to za znak zawstydzenia, nie poczucia winy.
- Wuju - powiedział Derek przez zęby, ale szczęśliwie Argentowie wybrali sobie ten moment, by wejść. Książę małżonek Christopher wprowadził ojca do sali, jego siostra i córka podążały krok za nimi.
- Wasza wysokość, wasza łaskawość - powiedział Christoper, kłaniając się im w odpowiedzi. - Czy możemy rozpocząć?

Stiles nie miał wysokich oczekiwań dotycznących pierwszego od 10 lat spotkania Argentów i Hale'ów poza polem bitwy. Ale nawet rozpatrując niskie standardy, zaskakujące było, jak źle szły negocjacje.
- Gdybyśmy byli w stanie utworzyć handel... - spróbował Stiles, ale lord Gerard jedynie pociągnął nosem kpiąco.
- Wtedy bez problemu zagarniecie w ręce nasze żelazo do waszych dymiarek, prawda? Czy nie tego byście chcieli? Moje źródła mówią, że wykładacie bardzo dużo pieniędzy na przemysł wojenny, jak na ludzi tak gorliwie walczących o zawarcie pokoju - wypowiedział słowo, jakby było czymś, co zniknęło gładko w słońcu.
- Bardzo skorzystalibyśmy na importowaniu niektórych z twoich dóbr, tak - powiedział ostrożnie lord Deaton. - Ale także uzyskalibyście korzyść z esportowania naszych...
- Nic od was nie potrzebujemy - powiedział chłodno książę Christopher. - Jesteśmy samowystarczalni.
- Potrzebujecie naszej broni na tyle, żeby kraść ją z ciał naszych martwych żołnierzy - powiedział książę Peter i uśmiechnął się. - Rozbieracie ich do naga na środku pola bitwy.
Zapanowała niekomfortowa cisza. Kąciki ust Katheriny były uniesione i patrzyła w stół, jakby próbowała się nie roześmiać. Allison jako jedyna z Argentów wyglądała na zawstydzoną, spoglądając twardo na swoje dłonie.
- Hej, mamy świetnych demiurgów - powiedział słabo Stiles.
Ale żadna poprawa nie nastąpiła. Negocjacje nie posunęły się do przodu.

Po czterech czy pięciu bezproduktywnych spotkaniach Stiles zawędrował do stajni, gdzie wiedział, że Scott krzepiąco pozostał Scottem, a nawet będzie chętny, by rzucić pracę w kąt i spędzić bezproduktywnie czas ze Stilesem.
Wylegiwali się na łące, pół-drzemiąc. Tłuste pszczoły brzęczały nad nimi bez zainteresowania.
Stiles spędził ostatni tydzień tak stanowczo omijając myślenie nad swoim stanem, że nie pozwolił sobie czegokolwiek poczuć do dziecka. Ale leżąc w popołudniowym słońcu, otoczonym przez zapach trawy, w końcu pozwolił sobie o tym pomyśleć... i ze zdziwieniem odkrył, że gdzieś głęboko w nim, pod tłumiącą niepewnością i lękiem, czekała go zażarta i jasna uciecha.
Przekręcił się na bok i skulił obejmując dłonią brzuch, gdzie płonęła nowa iskra. Niespodziewanie pomyślał, że mógł kochać to dziecko bardziej niż siebie.
- Hej, Scott - powiedział z wciąż zamkniętymi oczami. - Potrafisz dotrzymać sekretu?
- Nie za bardzo - odpowiedział szczerze, na co Stiles się roześmiał. Wszystko wydawało się teraz zabawniejsze.
- Cóż, to i tak nie będzie długo sekretem - powiedział. - Będę miał dziecko.
- O mój Boże! - nagle głos Scotta zrobił się absurdalnie piskliwy i Stiles ponownie się roześmiał. Rozwarł jedno oko, by pośmiać się z zatroskanej twarzy Scotta.
- Nie za 5 minut, Scott - powiedział. - Może... nie wiem. W styczniu, lutym? - rozważał, próbując ocenić czas.
- Więc, jak następnym razem będziemy zaplatać majowe girlandy, to w trójkę? - rzucił Scott. Jego zdziwienie zaczęło zmieniać się w ostrożne zadowolenie. Naturalnym wydawało się, że Scott będzie lubił dzieci, pomyślał Stiles. Mógł sobie wyobrazić go, jak łaskocze gruby brzuszek, bierze dziecko na barana, udając zjadanie małych stópek.
Ale niemożliwym było wyobrażenie sobie Dereka robiącego te rzeczy. Ale w gorącu łąki Stiles pozwolił sobie spróbować.
- Z czego się tak cieszysz? - spytał Scott ze szczęściem w głosie.
- Hmm, niczego - odpowiedział i obrócił się z powrotem na plecy. Otworzył oczy, obserwując chmury. - To ty powinieneś mi to powiedzieć. Ciągle się uśmiechasz od przyjazdu Argentów. Albo powinienem powiedzieć o jednym, konkretnym Argencie.
Scott poderwał się do siadu.
- Stiles - powiedział gorączkowo, wpatrując się w niego desperacko. - Jest idealna.
- Ta? - Stiles powiedział zachęcająco. - Rozmawialiście dużo? - Nagle Scott wyglądał na zdołowanego.
- Kiedy jest obok nie mogę znaleźć słów - odpowiedział, ponownie się ciesząc. Stiles nigdy nie widział u niego tak wielu emocji w ciągu 15 sekund. - Ale ona do mnie mówi! Jest taka zabawna, Stiles, ona ma te... - naprawdę westchnął jak wiejska dziewica, - te dołeczki...
- O czym ty mówisz? - Stiles spytał.
- Mam na myśli, że głównie słucham. Opowiadała mi jak naciąga łuk, bo go naciągała. Nie czuje się komfortowo przy dziadku i nie wie, czemu jest tak wrogo nastawiony do negocjacji, ale lubi ciotkę i...
- Allison nie sądziła, że jej rodzina będzie wrogo nastawiona? - spytał Stiles, a Scott wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Powiedziała, że prywatnie mają to za żart, jakby nie było szans na zawarcie pokoju. Tylko jej tata bierze to na poważnie.
- Hah - bąknął Stiles. To było interesujące. Jeśli Gerard i Katherine byli źródłem problemu, możliwym by było poróżnić delegację Argentów i wtedy negocjować bezpośrednio z księciem Christopherem.
- Nawet jej włosy ładnie pachną - jęknął Scott. Stiles pomyślał przez wzmartwiony moment, że mówi o Katherine, zanim sobie przypomniał, - ale jest księżniczką i nigdy za mnie nie wyjdzie.
- Nadzieja umiera ostatnia? - spróbował Stiles, przywracając zainteresowanie do tematu. - W każdym razie nie jest tym typem księżniczki, nie? Spędza dużo czasu z rycerzami.
- I tak nie jestem rycerzem - powiedział smutno Scott.
- Chcesz być? - spytał Stiles, siadając. - Obstawiam, że Derek by ci pozwolił.
- Nigdy o tym nie myślałem. Rycerze powinni być szlachcicami.
- Wydaje mi się, że ojciec Ericki prowadzi sklep - powiedział Stiles. - Raz spytałem Dereka, czemu wszyscy jego rycerze to niedoświadczeni nastolatkowie i powiedział, że mianował chętnych.
- A wtedy mógłbym wygrać serce Allison! - powiedział z twarzą jak promyczek słońca. Stiles pomyślał, że ten już pewnie to zrobił. Ktokolwiek, kto nie miał słabości do Scotta pięć minut po spotkaniu, w ogóle na niego nie zasługiwał.
Były też inne powody, dla których Scott powinien przyjąć tytuł rycerski. Dziecko będzie potrzebować ojca chrzestnego. Ciężko byłoby namówić kogokolwiek do uznania stajennego w tej roli.
Uśmiechnął się do słońca, wyobrażając sobie Scotta - najbardziej głupiutkiego, ale czarującego rycerza trzymającego dziecko na chrzcie.

Tej nocy ubierali się na obiad, kiedy Stiles zebrał się i w końcu poruszył dwa nurtujące go tematy. Nie był jeszcze całkowicie gotowy, by powiedzieć Derekowi o dziecku - jeszcze; nie wiedział dokładnie, jakby to wpłynęło na niego i w tym na negocjacje. Ale o to mógł na razie spytać:
- Derek - powiedział ostrożnie, - czy mogę posłać po ojca, żeby pomógł nam wyklepać traktat?
- Co? Nie - rzucił Derek. Stiles już zarzucił rękoma poirytowany.
- Czemu nie? Jest szanowany, ma sojuszników za górami wzdłuż większości granic królestwa Argentów. W czym by zaszkodziła jego obecność w negocjacjach?
- Nie mogę biec z płaczem do twojego taty za każdym razem, gdy mam problem - odpowiedział Derek, ściskając szczękę. Marmurowy posąg idioty.
- Nie, ale moglibyśmy poprosić go o przyjazd tu z tego szczególnego problemu, bo właśnie to rodziny robią... i właśnie to robią władcy, Derek. Sądzisz, że po co są sojusze? Po co... z jakiego powodu zawierać sojusz, jeśli nie dla takiego momentu jak ten?
Kiedy Derek się zawahał, Stiles zagrał asem z rękawa.
- Poza tym - powiedział ciszej, - jest moim tatą i nie widziałem go przez miesiące.
Derek ugiął się pod wzmianką o rodzinie, tak jak podejrzewał Stiles. Jego ramionami rozluźniły się.
- Twój tata - powtórzył. - Tak, oczywiście. Możesz po niego posłać.
Stiles poczuł, jak jego serce przyspiesza na jego słowa, ale potrzebował wiedzieć. Otworzył usta i zamknął je ponownie, oblizując usta zanim się odezwał:
- Co się stało naprawdę? Z twoją rodziną?
Derek ruszył do łożka i usiadł wolno, jakby miał bardzo obolałe mięśnie.
- Lady Katherine - powiedział.
- Co? - Stiles pomyślał, że się przesłyszał, ale Derek zamknął oczy i kontynuował bez pozy, prawie bez intonacji.
- Myślałem, że za nią wyjdę - powiedział. - Powiedziała nam, że jej rodzina jest zainteresowana uformowaniem sojuszu, więc przybyła spędzić z nami lato. Myślałem, że była... Oprowadziłem ją po zamku, pokazałem ukryte przejścia, tak dla zabawy. I pewnego poranka cała moja rodzina została spalona żywcem we własnych łóżkach.
- Poza Peterem - wyszeptał Stiles. Derek przytaknął z zamkniętymi oczami.
- Poza Peterem i Laurą.
Stiles nieśmiało zrobił krok do przodu i położył dłoń na kolanie Dereka, klękając przed nim.
- Sądziłeś, że...
Zakrywając dłoń Stilesa swoją, Derek otworzył oczy i uśmiechnął się potwornie.
- Stanęła przez radą i powiedziała, że nie mogłaby wżenić się w rodzinę tak słabą, że nie potrafiłaby ochronić nawet swojej księżniczki, że jej przykro i miała nadzieję, że wszystko potoczyło się inaczej. Ale kiedy to mówiła, patrzyła na mnie i uśmiechnęła się. Wiedziałem.
- Ale nie zostawiła żadnych dowodów? - spytał Stiles. Przełknął ciężko, ściskając palce na kolanie Dereka.
- Peter i Laura uwierzyli, ale nikt inny by już nie - Derek powiedział, potrząsając głową. - Dlatego rozpoczęliśmy wojnę, dlatego trwała tak długo. Argentowie byli na tyle chętni, by z nami walczyć, nawet jeśli nic nie przyznali. Sojusz musiał być od samego początku kłamstwem.
Stiles wyprostował się, jakby koszmar go napędził.
- I ten cały czas zmuszałem cię do zawiązania pokoju z tymi... z tymi... - odszedł kilka kroków i odwrócił się, by patrzeć na Dereka z bólem serca. - Nie musimy. Możemy kontynuować wojnę, możemy...
- Nie - powiedział twardo Derek. Także wstał, spotykając spojrzenie Stilesa. - Już wystarczy... lub nie, nigdy nie będzie dość. Chcę pokoju.
- Jesteś pewny? - spytał go Stiles.
Derek przytaknął i powtórzył:
- Po prostu chcę pokoju.
Stiles nie wiedział, jaką minę miał, ale to musiało być dla Dereka za dużo, bo odwrócił wzrok. Mama Stilesa umarła z powodu wyniszczającej choroby, nie było kogo tu winić. Ale gdyby to co przydarzyło się Derekowi, przydarzyło się mu, Stiles nie wiedział, czy byłby w stanie odpuścić, nigdy... dopóki nie spaliłby obu królestw wraz ze sobą.
- Jesteś dobrym człowiekiem - powiedział w końcu Stiles, podkreślając każde słowo, chcąc tego. Przetarł twarz dłońmi. - Poślę po ojca rano. Może cztery, pięc dni, może mniej, jeśli się pospieszy. Musimy stracić trochę czasu.
- I co sugerujesz? - spytał Derek. Wyglądał oczekująco, jakby nie było takiej możliwości, że Stiles nie miał planu.
- Chyba kontynuację negocjacji - odpowiedział. - Mogę spróbować poruszyć coś nowego, może prawo wodne; zbudowali tamę na rzece na południowym-wschodzie, która kiedyś wpływała na nasze tereny. I tak najprawdopodobniej nic z tym nie zrobią, ale mogę zrobić o to hałas, by kupić nam trochę czasu.
- Cóż, jesteś w tym dobry - powiedział Derek, uśmiechając się niepewnie. Stiles uśmiechnął się w odpowiedzi i pochylił by go pocałować, przylegając całym ciałem do niego, z jego maluchem w brzuszku między nimi - ich mała rodzina, razem.

Gerard właściwie się zaśmiał, kiedy Stiles poruszył problem praw wodnych.
- I jaką tak właściwie zachętę tu mamy? - spytał Christopher z aurą mężczyzny cackającego się z dzieckiem. Stiles przewrócił oczami.
- Nic, poza większym obrazem, gdy w końcu przestaniemy walczyć i w końcu odniesiemy korzyści z handlu.
- Handlu - powiedziała lady Katherine i zachichotała. Stiles wpatrywał się w nią. Była bardzo ładna, kiedy jej oczy tak błyszczały, żeby taka śliczna skóra pokrywała tak zgniłe jądro. Pokój, przypomniał sobie: Derek chciał pokoju, więc będzie milczał.
- Ta, handel. Czemu tylko ja sądzę, że to ważne. To śmieszne. My mamy tarcice, wy stocznie. Wy kopanie, a my odlewnie. Zakończenie wojny wzbogaciłoby nasze królestwa.
- Podajesz rozsądne przykłady - przyznał Gerard, jakby miał ustąpić. - Jednakże jest jedna rzecz, której nie poruszyłeś. Fakt, który najbardziej się liczy dla Argnetów.
- I co to takiego? - spytał książę Peter, łapiąc przynętę, jak tylko rozstała rzucona.
- Jak moglibyśmy podpisać traktat ze zwierzętami? - powiedział Gerard i uśmiechnął się wszystkimi zębami. - Ty i twoi ludzie to jedynie wilki, udające ludzi.  Czy myśliwy uzgadnia granice z jeleniem?
Salę obrad opanowała cisza. Jedna kobieta się zaśmiała, ale przestała momentalnie, gdy nikt się nie przyłączył.
- Czy tak nie jest?- spytał Gerard, zwracając zimne oczy na Dereka, który siedział bez emocji jak kamień, patrząc ze złością w stół. - Czy możesz mi udowodnić, że się mylę? Jest to dość łatwe. Moglibyśmy znaleźć trochę jarzębinowych gałęzi na naszym dobytku. Bezpieczeństwo na drodze jest teraz takie ważne, wiesz.
- To nie będzie potrzebne - powiedział delikatnie Derek. - Masz rację - i uniósł błyszczące szkarłatem oczy, by spotkać je z tymi Gerarda.
Stiles rozejrzał się po stole, zapisując sobie, kto wyglądał na zaskoczonego, a kto nie. Mina lorda Deatona przekazała jedynie uprzejme znudzenie, ale kilku radnych wyglądało na wstrząśniętych. Jedna baronowa przyłożyła dłoń do ust, jakby mogło to stłumić krzyk.
Oczy Dereka na powrót wróciły do zieleni, ale jego wzrok nie zmienił położenia. Od kiedy Gerard zaczął mówić go nie zmienił.
Stiles zastanawiał się, jak będą się o to kłócić po wyjeździe Argentów. I tak Hale'owie nie potrafili dobrze uchowywać sekretów, jeśli - policzył szybko - jedna trzecia pomieszczenia wiedziała, kim są. Może lepiej było to odkryć.
- Tak, bardzo dramatycznie - powiedział Stiles, kiedy pewe było, że nikt nie przerwie tej bolesnej ciszy. - Hale'owie mogą być wilkami, ale są więcej niż nimi, nawet więcej niż ludźmi... rządzą państwem, a Derek jest królem jak nikt inny - jak nikt inny, pomyślał, patrząc się na Gerarda; jedynie myśl o pokoju Dereka powstrzymywała go przed uderzeniem go w tę cieszącą się mordę. - Traktat jest wciąż traktatem. Pokój w dalszym ciągu pomógłby nam w równym stopniu, co i wam.
- Miałem nadzieję, że stać cię na więcej, Stiles - powiedział Gerard, potrząsając z żalem głową. - Ale powinieniem wiedzieć, że każdy go wyjdzie za Hale'a jest głupcem. Argentowie podążają za kodeksem. Jest źródłem naszych... moralnych zwierzchnictw, może tak? Jakikolwiek układ z wilkołakami naruszyłby kodeks,a armia nie może nas wspierać, jeśli nie ufa naszemu honorowi - rozłożył szeroko ręce, udając bezradność.
- Czekaj, ale co o... o... - Stiles pstryknął palcami, próbując złapać wspomnienie z tyłu pamięci, - o tym! - rozejrzał się, ale nikt nie miał pojęcia o co mu chodzi. - O tym, o ugodzie... o Traktacie Gór.
Na to na niektórych twarzach pojawił się wyraz przypomnienia. Po drugiej stronie stołu oczy lorda Deatona nagle się rozszerzyły, a lady Morell przytakiwała powoli z zaciśniętymi wargami.
- Traktat Gór - Stiles powtórzył, prostując się w fotelu. - Negocjacje o granice między Argentami i klanem wilkołaków zamieszkującym północ. To było za nim... no cóż - powiedział, robiąc gest obejmujący mordestwo, wojnę i krwawy zatarg. - Ale cóż, zdarzyło się, traktat został podpisany w pokoju i obie strony przestrzegały go, aż do wymarcia linii rodziny. Nie możesz powiedzieć, że twoja rodzina nie zawiera układów z wilkołakami, bo to zrobiła. Ty też.
- Czy jest jakiś dowód na istnienie tego traktatu? - niespodziewanie powiedział Christopher, przez chwilę w ogóle się nie odzywał. - Oczekujesz, że uwierzymy ci na słowo?
- To nie było tak dawno temu... twój ojciec powinien jeszcze pamiętać ich ostatnich dziedziców - powiedział Stiles, ściągając oczy na Gerarda, którego twarz była nieczytelna. - Ale nie, nie oczekuję tego. Mamy kopię w bibliotece.
- Chciałbym ją zobaczyć - powiedział Christopher i spojrzał na ojca, który patrzył na niego zły i sztywny ze złości.
Stiles ponownie usiadł, uśmiechając się.

Sukces - nawet łagodny i dyplomowany to wskazówka na przyszły sukces - był jak afrodyzjak i Stiles wskoczył na Dereka, jak tylko dotarli do sypialni.
- Łoo - rzucił Derek, potykając się o łóżko. Stiles wspiął się na niego, zanim obracając ich tak, że Derek patrzył na niego z góry, zakrywając go pysznym ciężarem swojego ciała.
Derek wydawał się być zainteresowany przez chwilę tylko całowaniem, ale Stiles nie miał na to cierpliwości. Otarł się o niego i palcami przesunął po kutasie Dereka przez jego koszulę nocną, polizał go w ucho i zassał się lekko na małżowinie.
Wtedy przyłożył usta do silnej, nagiej szyi Dereka i tchnął:
- Chciałem usiąść na twoim chuju przed całą radą, gdy pokazałeś im oczy.
- Ugh...uch - Derek chrząknął, jego twarz nagle zwiotczała. Otarł się mocno o rękę Stilesa, zanim opadł na niego, przygniatając go do poduszek pod nim. Na jego koszuli nocnej była mokra, przeciekająca plama.
Stiles zamrugał, patrząc się w sufit.
- Czy właśnie...
- Unf - jęknął Derek, wciąż lekko trzęsąc. Wyglądał jak małe zwierzęce niemowlę, które nie pojęło jeszcze jak pracują kończyny. Stiles nie mógł nic na to poradził i wybuchł śmiechem.
Derek podciągnął się na łokieć i spojrzał na niego zły.
- Nie śmieję się z ciebie, naprawdę, obiecuję - powiedział, walcząc o powietrze. - Dobra, śmieję się trochę z ciebie, ale wszyscy tak... mieliśmy. Mam na myśli, osobiście nigdy tak nie miałem, pomimo bycia nastoletnią dziewicą, ale wiesz... - zacisnął usta przed kolejnym atakiem śmiechu, mrugając, żeby łzy spłynęły mu z oczu.
- Taki z ciebie dupek - Derek się zdziwił, momentalnie ożywiony... i wtedy pociągnął Stilesa za kostki do góry i przygniótł usta do jego ciała.
- Hej, ja... o mój Boże, co robisz?! - Stiles pisnął, rzucając się odruchowo. Gdyby Derek nie trzymał go dobrze za nogi, pewnie dostałby w twarz w czystej panice. - Tu powinno być coś... oh... prowadzącego do t...tego.
Usta Dereka były zbyt zajęte by odpowiedzieć.
Jego kilkudniowy zarost potarł Stilesa w intymnych miejscach, ale jego język był delikatny i gorący, i wytrwale, perfekcyjnie ocierał się płasko o dziurkę Stilesa. Za każdym razem, gdy relaksował się w uczucie, ruchy się zmieniały: lekkie, ukośne trącenia; miarowe kółka, silne dźgnięcia w mięśnia, jakby Derek chciał wejść do środka.
Stiles wił się o ręce Dereka speszony. Nie był pewien, czy chce uciec, czy tylko zbliżyć się do źródła tego agonalnego źródła przyjemności. Czuł się jakby to było coś zakazanego. Tak natychmiastowe uczucie, które nie mogło być dla niego dobre; jakby Derek go jakoś ranił, jakby wcierał w ranę sól, a ból zaraz miał go uderzyć.
Odetchnął z ulgą, gdy Derek w końcu uniósł się i otworzył go palcem, powracając na znany przez nich teren. Jego serce biło, jak podczas walki.
- Podobało ci się? - Derek mruknął, pieprząc go powoli jednym, długim palcem. Stiles spojrzał na niego, klęczącego między jego nogami i wtedy musiał zakryć twarz ramieniem, żeby uchronić się przez zobaczeniem gorącego i chętnego spojrzenia Dereka, jego mokrych, zaczerwienionych warg. Przytaknął słabo.
- Mmm - mruknął nisko Derek rozbawiony. Wtedy chuj Stilesa został otoczony przez mokry gorąc, ten chory język uderzał go lekko pod główką... i naprawdę, Stiles pomyślał, naprawdę, nie mógł być obwiniany za dojście jak butelka szampana.
Ledwo zwracał uwagę na Dereka rozbierającego się jedną ręką z koszuli nocnej i wspinającego się na łokciach na łóżko, by klepnąć obok Stilesa.
- Szybko - wyszeptał mu Derek do ucha. Przyciągnął go do swojego spoconego ciała i zaciągnął na nich kołdrę lewą ręką, nie wypuszczając go.
Stiles wymamrotał w jego pierś:
- Jesteś...mmm, dupkiem - i zasnął, zanim miał tego świadomość.

Stiles obudził się w środku nocy przez to, że tak wcześnie poszli spać albo, przez klejące ciepło ( sierpień z Derekiem sprawił, że musiał ponownie rozważyć swoją opinię o dzieleniu łóżka) lub jasne światło księżyca wpadające przez okno. Zamknął oczy, próbując ponownie zasnąć, ale jego umysł już był w pełni rozbudzony, pędził jak szalony, więc wstał po kilku minutach.
Nawet nie doszedł do drzwi, gdy Derek usiadł w pełni rozbudzony.
- Co robisz? - spytał z lekko rozszerzonymi oczami, lustrując pokój. Jego włosy sterczały w jedną stronę i Stiles przygryzł usta w uśmiechu.
- Nic, śpij - spróbował bez nadziei. Oczywiście Derek musiał sięgnąć po spodnie.
- Gdzie idziesz sam w środku nocy? - spytał i wstał, ściągnąc ciasno tasiemki. Jego twarz ściągał  grymas niezadowolenia, ale Stiles stwierdził, że nie wyglądał na złego. - Kiedy w zamku są wrogowie?
Stiles przekręcił oczami. To właśnie był powód, dla którego powstrzymywał się przed powiedzeniem Derekowi o dziecku; Derek już był wystarczająco nadopiekuńczy i przewrażliwiony. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował, był kolejny powód do zmartwień.
- I tak już wstałem, więc pomyślałem, że znajdę traktat. Moglibyśmy pokazać go Argentom na kolejnym spotkaniu.
- Idę z tobą - powiedział Derek, jakby Stiles zaproponował im wejście w klejnotach i bez broni do meliny pełnej złodziei.
- Och, dobrze - powiedział Stiles. To była tylko biblioteka. Nie wiedział, jakie niebezpieczeństwa, którymi nie mogła się zająć straż, wyobrażał sobie Derek.
Podążał za nim schodami tak cicho jak tylko potrafił, nawet gdy Derek obrócił się i przewrócił oczami na jego nadmierną troskę. Derek po swojej stronie miał supernadnaturalność, Stiles jedynie niezgrabne, ludzkie stopy i dodatkową wagę, jeszcze malutką, ale... ale i tak potrzebowała całej troski, jaką mógł wziąć.
Biblioteka, jak oczekiwał, była pusta, więc jedynym problemem było oszacowanie, gdzie Stiles ją odłożył, gdy ostatni raz ją czytał. Stiles zawsze był bezużytecznym obserwatorem, jeśli chodziło o jego własną przeszłość. Za każdym razem, gdy jego uwagę przyciągnęło coś nowego, jego ręce miały w zwyczaju porzucić trzymaną rzecz nie wiadomo później gdzie.
Przeczesał włosy dłonią i westchnął. Może była wciśnięta między te zwoje?
Ale Derek wpatrywał się uważnie w coś leżącego na ziemi.
- Spójrz na to - powiedział, kucając. Stiles nie mógł wymyślić czegokolwiek mniej interesującego w tej chwili niż pochylanie się. Jeśli już teraz tak się czuł, wolał nawet nie myśleć, co spotka go za kilka miesięcy, kiedy urośnie jak balon.
- Po prostu mi powiedz, co to - powiedział niecierpliwie.
Derek sięgnął po coś małego i uniósł to do twarzy, żeby powąchać i ... i wtedy polizać.
- O mój Boże, Derek - powiedział, kładąc dłonie na twarzy. - Jesz to? To jakiś bród, nie jedź tego.
Derek spojrzał na niego tępo, jakby jego skargi były irracjonalne. Jego brwi były ściągnięte, bardziej zdezorientowane niż złe.
- To kawałek papieru, który trzymała lady Katherine - powiedział. - Była tu.
Stiles zwęził oczy.
- Była tu? Po co?
- Mogła szukać książki - powiedział sardonicznie. Stiles powstrzymał śmiech.
- Och tak? Mól książkowy?
Ale Derek nie odpowiedział, nagle wciągając powietrze, a jego wzrok zrobił się mętny. Kiedy ponownie spojrzał na Stilesa, jego twarz była śmiertelnie poważna.
- Powiedziałeś wszystkim, że traktat jest w bibliotece, prawda? - powiedział. - Jak sądzisz, jakie są szanse, że przyszła go znaleźć?
Stiles poczuł dreszcz przechodzący przez jego kręgosłup, ale szybko zastąpiony uderzeniem realizacji.
- Coż, nie znalazła go - powiedział, skacząc na stopy. - Już pamiętam.

Gdy Stiles wyciągnął traktat spod szafy w ich pokoju, Derek głośno się zaśmiał.
- Stiles - powiedział zrozpaczony, pocierając czoło, jakby bolała go głowa. - Co...?
- Leżałem na dywanie, czytając i przypomniało mi się, że spóźniłem się na obiad, a nie chciałem, żeby służąca ją odniosła do biblioteki. Zamknij się - powiedział. Zrolował traktat i otworzył szafę po tasiemkę, by obwiązać nią książkę. - Dobrze, że ją tu położyłem.
- Co nie zmienia faktu, że nie jest to rozsądne - powiedział Derek, ale Stiles nie chciał się kłócić. Miał w głowie, co innego. Położył zwój na stoliku nocnym, zastanawiając się, jak ładnie się wypowiedzieć. Teraz, gdy mieli jakieś szanse na pójście z rozmowami w dobrym kierunku, a ojciec najprawdopodobniej miał się pojawić rano, nie powinien odkładać tego dłużej.
- Zanim mój tata się pojawi, jest coś, co powinienem ci powiedzieć... co chcę ci powiedzieć, co powinieneś usłyszeć pierwszy.
- Och? - zdziwił się Derek. Jego mina nagle była nieczytelna, co niczego nie ułatwiało. Stiles zabujał się na stopach nerwowo.
- Moja służąca powiedziała... wiesz, myślę... próbuję ci powiedzieć, że - próbował, - oczekuję twojego dziedzica.
Położył dłonie na brzuchu, przyciskając materiał do ciała, układając diament z palców. Nie można było jeszcze wiele zobaczyć.
Stiles zupełnie nie potrafił odczytać reakcji Dereka. Nie była jednoznacznie pozytywna, na jaką miał nadzieję, ale nie mógł powiedzieć czemu. Coś w Dereku - może jego twarz lub postawa - przywiała mu na myśl pęknięte jajo. Stiles chciał do niego sięgnąć, ale nie było już co zbierać.
- Jesteś... - Deek zaczął i przerwał, mrugając.
- Wiedziałeś, że to się kiedyś zdarzy - powiedział Stiles. Zabrał ręce z brzucha, czując się głupio i skrzyżował ręce defensywnie nad brzuchem.
- Ale to było jedynie... - Derek zamarł. Stiles niemal mógł usłyszeć, jak pracuje jego mózg, dodając do siebie dni, odliczając dni od ich pierwszej nocy, której mogły począć dziecko. Musiało się to stać szybko. Stiles wzdrygnął się.
- Gratuluję, twoja męskość jest najwyraźniej... no wiesz, sprawna seksualnie.
Derek wyprostował się, potrząsając głową, jakby strącał coś, co się do niego przykleiło.
- Widziałeś się z lekarzem? - spytał.
- A czemu bym miał? Co by zrobił? Wszystko jest dobrze - powiedział speszony.
- Mógłby... nie wiem - powiedział Derek ze ściągniętymi brwiami. - Skąd wiesz, że wszystko jest dobrze?
Stiles przewrócił oczami.
- Ludzie robią to od Stworzenia, Derek. Jestem pewny, że wszystko idzie dobrze.
Derek nie wyglądał na przekonanego, a Stiles przygryzł wargę, zalewało go poirtowanie. Jego nastroje były bardziej intensywne, a wiedza, że to przez stan, w którym był, wcale nie sprawiała, że mniej je odczuwał. Irytowało go było bycie traktowanym jak kawałek szkła, bycie otoczonym w bawełnę, jakby był mniej ważny dla Dereka niż ładunek, który nosił... nawet (jeśli) to mogła być prawda.
- Cóż, sądziłem, że powinieneś wiedzieć - powiedział krótko i obrócił się na pięcie do łóżka.
- Czekaj -  powiedział Derek. Stiles zatrzymał się i zerknął na niego. Światło księżyca oświetlało uszy Dereka od tyłu i wyglądał dziwnie bezradnie, jego kości policzkowe były zbyt wydatne. - Dziękuję - jego ton był formalny.
- Nic dla ciebie nie zrobiłem - powiedział Stiles, odwracając głowę.
Derek nie wytłumaczył się, ale Stiles i tak poczuł, jak łagodnieje, więc odwrócił się do niego. Ciekawość zdominowała jego inne uczucia.
- Twoje zmysły mówią ci coś o... no wiesz? - spytał, wskazując na brzuch. Derek potrząsnął głową.
- Pachniesz trochę inaczej, ale bicie serca nie jest wystarczająco głośne, żeby je usłyszeć, dopóki nie przyspiesza - powiedział. Jego wzrok padł na pępek Stilesa.
- Więc będziesz wiedział, kiedy będę - Stiles powiedział, podniesiony na duchu przez myśl. Jeśli chodziło o ich zmysły, Derek miał nad nim przewagę.
- Dziękuję - powtórzył Derek i potrząsnął głową, - za powiedzenie mi.
- Hej, pomogłeś wyrobić ciasto, a ja jestem tylko piekarnikiem - Derek wyglądał na zniesmaczonego.
- Świetnie posługujesz się słowem - powiedział.
Stiles zatrzepotał rzęsami, oczarowany pochlebstwem.

Ojciec Stiles przyjechał w najgorętszy dzień lata.
Spotkanie go po tak długim czasie spędzonym w królestwie Dereka było surrealne. Wyglądał zupełnie, a zarazem boleśnie tak samo; ta sama postawa na koniu, ta sama kurtka, te same znajome kształty. Stiles czuł się, jakby jego świat się zagiął się i kawałek jego przeszłości zetknął się z teraźniejszością. Poczuł niespodziewany ucisk w gardle.
- Tato - powiedział ochryple, ale ojciec już był przed nim, zsiadając z konia i biorąc go w szczery, ciasny uścisk.
- Stiles - powiedział z łamiącym się głosem. Stiles zacisnął palce na materiale jego kurtki i wtulił się w niego mocniej.
- Już nigdy nie widzimy się przez tak długi czas - powiedział, kiedy mógł już zaufać swojemu głosowi.
- Mamy obowiązki, nie możemy zostawić królestw, kiedykolwiek mamy ochotę - powiedział ojciec Stilesa, zawsze obowiązkowy król... i wtedy zrujnował to śmiechem. - Ale jeśli mój dwór nie potrafi zadbać o siebie przez tydzień co jakiś czas, będę musiał ich wszystkich zamknąć.
Stiles zaśmiał się na to za mocno, ale nie mógł przestać. Jego tata tu był.
- Jeśli, wasza królewska mość, czuje głód, lunch już jest gotowy - powiedział Derek, podchodząc do nich.
- Obaj jesteśmy monarchami, synu - powiedział tata Stilesa, klepiąc go mocno w ramię. - Nie musisz mnie nazywać "waszą królewską mością".
- Tak, sir - powiedział Derek.
- Derek nie radzi sobie dobrze z etykietą - rozwlekał Stiles. Uderzył go czule ramieniem, kiedy przechodzili przez drzwi zamku, przerzucając wagę na bok, więc Derek musiał do niego sięgnąć, by go wyprostować. Derek spojrzał na niego, marszcząc brwi z dłonią delikatnie ułożoną na jego biodrze.
Przed nimi ojciec Stilesa obrócił się, by spojrzeć na nich i unieść brew na opiekuńczy uścisk Dereka.
Stiles ledwo zasmakował lunch; był zbyt zajęty opowiadaniu tacie o swoim nowym życiu. Był zdesperowany, żeby usłyszał, jak najwięcej; fakty i anegdoty wypadały z jego ust tak szybko, że splatały się razem.
- I mają tutaj te niesamowite truskawki, nie uwierzyłbyś. Szkoda, że nie było cię tu w sezonie na nie.
Ale tata Stilesa już w ogóle nie słuchał. Kawałek mięsa spadł z czubka jego widelca, kiedy patrzył na syna.
- Co? - spytał Stiles, odkładając bułkę, którą smarował miodem i piklowanymi kabaczkiem. Ukrył swoje winne ręce pod stołem.
- Twoja mama miała zwyczaj tak jeść chleb, ale tylko gdy... - król Stiliński przerwał, odkładając sztućce i wbijając w syna surowy i oceniający wzrok. Stiles skurczył się w sobie. - Stiles - powiedział. - Czy jest coś, czego mi nie powiedziałeś?
- No cóż - zaczął Stiles, zdobywając się na nieśmiały uśmiech, - zdefiniuj o co ci chodzi?
Jego ojciec rzucił chłodne, potępiające spojrzenie Derekowi. Stilesowi szczęka opadła w oburzeniu.
- Tato! Jest moim mężem i nie możesz się za to na niego wściekać! Czego oczekiwałeś?
- Nie mów mi, za co mogę się wściekać - powiedział jego tata, dalej patrząc na Dereka.
Derek drgnął nerwowo.
- Cóż, teraz będziesz nas widywał z pewnością często - powiedział Stiles, próbując przywrócić jego uwagę na bezpieczniejsze tereny. - Jeśli mały zamierza przejąc oba nasze królestwa, lepiej będzie, jak wytłumaczysz mu, jak się rządzi.
- Albo jej - powiedział ojciec Stilesa, jego oczy zaszły lekką mgłą. - Więc naprawdę... och, synu.
Prawie wywrócił krzesło, wstając po kolejny łamiący kości uścisk.
- Twoja matka byłaby taka dumna - wyszeptał szorstko do ucha Stilesa, a Stiles musiał zacisnął oczy, do których napływały łzy.

Lady Katherine wyglądała na wystarczająco wściekłą, by splunąć, gdy Stiles położył na stole sali obrad Traktat Gór, wygładzając go. Lord Gerard patrzył na traktat z zimnymi-gadzimi oczyma, a książę małżonek Christopher przeczytał go uważnie, bez emocji.
- Wygląda na autentyk - powiedział, spoglądając na wszystkich, a lady Katherine zasyczała. Christopher rzucił jej ostre spojrzenie, ale zwrócił się do ojca: - Dlaczego słyszę o tym dopiero teraz? Dlaczego informacja o naszej rodzinie dochodzi do mnie od Hale'ów? - jego głos był zimny. Stiles poczuł dreszcz przyjemności na bycie tak zwyczajnie nazwanym Hale'em.
Gerard przewrócił krzesło na kamienną podłogę z głośnym, zgrzytliwym dźwiękiem i wstał.
- Nie myśl sobie, że to cokolwiek zmienia - powiedział. - Sprzeciwiam się przestrzegać jakiegokolwiek traktatu ze zwierzętami.
- Naprawdę? - powiedział ojciec Stilesa, uśmiechając się mile. - Zakładam, że wszyscy moi sojusznicy chętnie o tym usłyszą. Wiecie, że uprzejmość ma dla nas bardzo duże znaczenie.
- Dla nas także - powiedział książę Christopher, wpatrując się w Gerarda. - Ojcze, jeśli nie wierzysz, że możesz poszanować jakikolwiek sojusz, który podpisujemy, lepiej wróć do domu i pozostaw negocjacje mnie.
- Victoria zgodzi się z... - zaczęła Katherine, ale Christopher jest przerwał.
- Królowa wydelegowała mnie na te negocjacje jako reprezentanta. Oczekuje na poprowadzenie ich w dobrej wierze.
Po drugiej stronie stołu księżniczka Allison uśmiechnęła się do ojca i wtedy niepewnie do Stilesa, zakładając włosy za ucho. Twarz lady Katherine skrzywiła się w złości.
Stiles ostrożnie kontrolował swoją minę.
- Sądzę, że będzie najlepiej, jeśli oboje wrócicie bezzwłocznie do domu - zadecydował książę Christopher. Zerknął na Dereka.
Derek wyglądał na zszokowanego. Po chwili przechylił głowę, przytakując Christopherowi z szacunkiem.
Stiles odprowadził Argentów na dziedziniec. Zanim Katherine wsiadła na konia, złapał ją za ramię i zbliżył jej twarz do swojej, żeby mogła zobaczyć jego oczy, wiedzieć, że ma na myśli każde słowo.
- Gdyby to ode mnie zależało - powiedział, - gdybyśmy byli sami w pokoju, wynosiliby twoje resztki w koszu.
Katherine wyrwała głowę, jej zadowolony z siebie uśmiech gdzieś zniknął, a Stiles odszedł.

Bez Gerarda i Katherine zatruwających salę, negocjacje poszły gładko jakby według scenariusza. Nawet Peter nie mógł powodować problemów, gdy Christopher brał obrady na poważnie. Stiles podejrzewał, że książę czuł się trochę winny za to, jak negocjacje przebiegały wcześniej.
Obie strony podpisały traktat i wszystko było skończone.
- Szczerze nie mogę uwierzyć, że dali nam prawa wodne. To znaczy chyba nie mogli tego przemyśleć dokładnie - Stiles powiedział zadowolony z siebie, gdy wszyscy opuścili salę obrad.
Wtedy odwrócił się, by podzielić się żartem z Derekiem, kiedy zobaczył, jak szybko oddycha i zaciska palce na podłokietnikach krzesła, aż mu knykcie pobielały. Uśmiech Stilesa rozmył się.
- Co? - spytał. Nie był pewny, czy mina Dereka oznacza gniew czy inne emocje. Ku jego uldze reakcją Dereka był śmiech... i było w nim coś nadwyrężonego, niemal rozszalałego.
- Prawa wodne, Stiles? To... nie możesz... - Derek puścił krzesło i przeczesał włosy dłońmi, i wznów się zaśmiał, rzucając diadem z brzdękiem na stół. Stiles nie był pewny, co było takie zabawne.
- Tak, czy... powinienem prosić o więcej? - spytał niepewny.
- Więcej - powiedział płasko, patrząc na niego. - Więcej? - Stiles wzruszył ramionami, wciskając ręce w kieszenie.
- Rozważałem spytanie o zgodę na handel kukurydzą, ale lady Morell myślała, że lepiej będzie zostawić to na renegocjacje za rok.
- Stiles - powiedział Derek, urywając mu, a Stiles zamilknął. - Tylko obserwowałem, jak wymówiłeś wojnę, która konsumowała moje królestwo, moją ziemię, moją... moją rodzinę. Wojnę, która miała mnie też skonsumować. A ty po prostu... - Uniósł ręce i pozwolił im opaść. - Mówiąc - powiedział.
- Och - Stiles powiedział bez przekonania. - Cóż, tylko... to nic takiego. Jest jedna rzecz, w której jestem dobry - powiedział i uśmiechnął się do męża.
- Dziękuję - powiedział Derek, a Stiles wiedział, co to znaczyło. - Dziękuję. - I zanim mógł się powtórzyć, Stiles pocałował go w usta, żeby przestał.
- Nie musiałeś - powiedział kilka minut później Derek, dotykając włosów Stilesa.
- Oczywiście, że musiałem - powiedział ostro Stiles, jeszcze raz go całując. Chciał być zły na Dereka za traktowanie go jak obcego, ale w jego tonie było w tym coś bardziej swobodnego niż zazwyczaj, jakby jego słowa wynikały z kurtuazji. Derek był uparty, ale Stles zmusił ojca na dodatkowe ćwiczenia obronne, zmusił Petera i Argentów do każdego etapu negocjacji, więc mógł zmusić Dereka do traktowania go jako członka rodziny, nieważne czy zajęłoby to miesiąc, rok czy całe życie. - Jesteśmy rodziną. Jesteś moim mężem.
Moim mężem, pomyślał i pocałował go długo, trwale, otrartymi ustami. Myśl tak słodka, że musiał wziąć Dereka do łóżka, żeby to udowodnić jeszcze raz.

Mimo wszystko instynkt Dereka się nie mylił: wszystko poszło za łatwo.
Najgorsze było to, że gdyby Stiles nie poszedł szukać Dereka po kątach zamku, żeby powiedzieć mu, że po raz pierwszy poczuł kopnięcie dziecka, Peter mógłby nie mieć okazji, by wykonać jakikolwiek ruch.
- Musisz zrozumieć, że to nic osobistego - Peter mruknął, przygniatając Stilesa do ściany stajni. Nóż lekko naciskał na jego szyję. Poza cieniem, handel na zamkowym majdanie szedł jak zwykle - ludzie krzyczeli i załadowywali wozy; to był zwyczajny, letni dzień. - Derek musi złamać sojusz pokojowy, a to najlepszy sposób na zmuszenie go.
- Nie zrobi tego - syknął Stiles, ignorując nóż. - Kocha swoje królestwo, jego ludzi. Jestem tylko... nie dostaniesz, czego chcesz. - Peter uśmiechnął się krzywo.
- Taki bystry chłopiec, ale o niektórych rzeczach nic nie wiesz.
- Znam honor Dereka - powiedział Stiles. - I nie zrobi tego.
- Zobaczymy - powiedział Peter, jakby się pocieszał, a wtedy jego uwaga została przyciągnięta przez coś nad ramieniem Stilesa. Obrócił go w swoim uścisku, przez co nóż naciął cienką, falującą linię na jego szyi. Stiles mógł zobaczyć Dereka i jego rycerzy wychodzących z zamku na dzieciniec w otoczeniu Argentów.
- Przedstawienie czas zacząć - Peter sapnął mu do ucha. Stiles wciąż się trząsł, gdy Peter wytargał go z cienia, nie odsuwając noża od jego szyi.
Wszyscy zamarli.
- Dzień dobry, panie i panowie - powiedział Peter zza Stilesa. - Siostrzeńcu.
Derel wyglądał, jakby przemieniono go w granit.
- Wuju - powiedział.
Nic mi nie jest, Stiles poruszył bezgłośnie wargami. Derek rzucił mu morderczy grymas niezadowolenia.
- Sądzę, że świetnym pomysłem będzie, jak wszyscy rzucicie broń, prawda? - zaproponował subtelnie Peter.
Isaac, Erica i Boyd puścili swoje miecze, jakby płonęły, co poruszyło Stilesa, pomijając ich głupotę. Peter mógł mieć masę sług gotowych, by ich zaatakować.
- Zróbcie to - powiedział Derek, równie głupio, a pozostali strażnicy powoli odłożyli broń na ziemię.
- Możesz odłożyć również swoją, Derek - przypomniał mu Peter. - Chociaż naszych najlepszych broni nie można tak łatwo porzucić.
Derek odrzucił miecz z dudnięciem. Stiles zastanawiał się, co na takie poniewieranie broni powiedziałby płatnerz.
- Czego chcesz, Peter?
- Czego chcę? - Peter prychnął, pozory uprzejmości gdzieś zniknęły. - Chcę, żebyś nigdy nie pieprzył tej małej suki Argentów. Chcę z powrotem moją rodzinę. Ale jeśli nie możesz mi tego dać, wtedy powiem, czego nie chcę. Nie chcę pokoju.
- To ty wynająłeś strzelca, by zabił Stilesa - powiedział powoli Derek. - Zatrudniłeś też porywaczy.
- Winny - przyznał się Peter. - A ten mały gówniarz po prostu nie umiera. - I wtedy przesunął nóż w dół, dopóki nie zawisł nad wystającym lekko brzuszkiem Stilesa, Derek ruszył do przodu, wydając odgłos z gardła. - Może powinienem spróbować z innym gówniarzem.
- Urwę ci ten pierdolony łeb - powiedział Stiles.
- Proszę bardzo - odpowiedział Peter.
- Co próbujesz osiągnąć? - Głos należał do lorda Deatona. - Nigdy nie zostaniesz królem. Rada cię nie zatwierdzi.
- Nie muszę być królem - powiedział Peter. - I nikt nie musi dziś tu umrzeć... przynajmniej żaden Hale. - Stiles nie mógł zobaczyć, gdzie patrzył Peter, ale gdy każdy rycerz odwrócił wzrok w stronę Allison, mógł zgadywać. Przynajmniej raz księżniczka nie miała ze sobą łuku.
Książę Christopher i jego rycerze uformowali obronny krąg wokół ich pani.
- Nie popełniła przeciwko tobie żadnego przestępstwa - warknął Derek.
- Tych, co popełnili, wypuściłeś - krzyknął Peter, szaleństwo w końcu ujawniło się w jego głosie. - Zanim się o tym dowiedziałem, zanim mogłem cię powstrzymać. Zanim mogłem ich zabić. - Wciągnął głęboko powietrze, uspokajając się; Stiles mógł poczuć jego klatkę piersiową na plecach.
- Twoi gówniarze nie muszą umrzeć. Zabij księżniczkę Argentów, a ja pójdę na szubienicę, wiedząc, że wojna się nie skończy.
Derek spuścił na moment wzrok, ale jego głos był pewny, gdy odpowiadał, nieuchronny jak sąd.
- Nie po raz pierwszy zabiłbyś Hale'a.
Sapnięcie zaskoczenia przeszło przez dwór. Nawet Christopher oderwał wzrok od zagrożenia na moment, gdy sprawdzić, czy Derek był poważny.
- Laura - powiedział delikatnie Peter. - To było... niefortunne. Skąd to wiesz?
Derek przekręcił ramionami w sposób, który wyprzedzał przeminę, ale pozostał człowiekiem.
- Nie wiedziałem, aż do teraz - powiedział. - Byłeś ostatnią osobą widzącą ją żywą, ale gdy moc Alfy przeszła na mnie, myślałem, że nie mogła być zabita przez jednego z nas.
- Ludzie mogą być użytecznym narzędziem - powiedział Peter. Ku szokowi Stilesa w jego głosie czuć było żal; amyślał, że Peter był ponad poczuciem winy. - Byłem rozczarowany, że to konieczne, ale prywatnie mówiła o pokoju - prychnął i zacisnął uścisk na Stilesu, nóż wbił się mocniej w jego skórę. - Pokój. Jakby ci ludzie... te potwory; może i jesteśmy wilkami, ale zabijamy z honorem...  jakby trzymali się twojego sojuszu.
- Także możemy być potworami, wuju - powiedział Derek, a w jego oczach poza ostrożnością, był smutek.
Allison wzięła krok za obronne koło i powiedziała wyraźnie:
- Królu Hale, wierzę, że nie jesteś potworem. Wierzę, że ty i twój dwór to ludzie, dobrzy ludzie. Uhonoruję traktat będąc księżniczką w imieniu mojej matki.
Nie trudziła się obejrzeć na ojca, by sprawdzić efekt swoich słów, stojąc prosto i pełna dumy naprzeciw Petera. Stiles mógł zobaczyć, jaką królową kiedyś będzie.
Jedynym ostrzeżeniem było lekkie rozszerzenie oczu księżniczki Allison i słabe drgnięcie uśmiechu na jej ustach. Wtedy Peter wydał z siebie okropny, zwierzęcy ryk, a jego uchwyt rozluźnił się na moment. Stiles rzucił się bezpiecznie do przodu, gdzie Derek złapał go w swoje ramiona. Obrócił się, by spojrzeć na Petera.
Lord Peter zwijał się z bólu na ziemi, już goił się od złośliwego cięcia mieczem, które rozerwało jego ścięgno podkolanowe. I tam, za nim, trzymając miecz oburącz, stał Scott - chłopiec stajenny.
Derek wcisnął Stilesa Boydowi jakby był przesyłką i ruszył do swojego wujka, drżąc ciałem i zmieniając się w wilczą formę. Uklęknął nad nim w parodii prywatności. Stiles mógł zobaczyć, jak usta Petera się poruszają, ale nie mógł usłyszeć ani słowa. Derek przekrzywił głowę na moment.
Wtedy, jednym pociągnięciem pazurów, oderwał Peterowi gardło od szyi.

Allison nie wydawała się być całkowicie zachwycona z bycia uratowaną, jej wojownicza dusza wydawała się być obrażona; jednak Stiles zobaczył, jak przygląda się się palcom Scotta zaciśniętym na mieczu z oczyma pełnymi ciepła i aprobaty, zanim Derek zaciągnął go do zamku. Pomyślał, że szanse Scotta u Allison wzrosły tak bardzo, jak jego szanse na zostanie rycerzem Dereka.
- Ło, zwolnij - powiedział Stiles, kładąc dłoń na brzuchu, gdy malutki poruszył się w nim. Nie mógł jeszcze poczuć ruchu przez skórę, ale żywe stworzenie dotykające go od środka było wystarczająco dziwnym uczuciem.
Derek zatrzymał się nagle w pół kroku i zagapił na dłoń Stilesa.
- Czy to...? - Jego nozdrza buchnęły i przekrzywił głowę zaalarmowany.
- Weź mnie do sypialni, to pozwolę ci przyłożyć ucho i posłuchać - powiedział Stiles.
Niedługo potem zamknęli za sobą drzwi, a Derek wziął go za słowo, upadając na kolana u stóp Stilesa. Trzymał dłońmi jego biodra, nie zwracając uwagi na krew wciąż pokrywającą jego skórę i przyłożył ucho do ubrań.
- Mogę usłyszeć bicie jej serca - powiedział. Stiles spojrzał w dół na tę ciemną głowę, obezwładniony miłością. Pomasował skórę głowy Dereka delikatnie opuszkami palców.
- Przypuszczam, że jest tu prawdziwy maluch. Powiedz mi teraz, że to nie najlepsza rzecz, do której użyłeś swoich mocy - powiedział.
Derek wstał. Wziął głęboki oddech, a słowa wyszły z niego jak powódź, jakby powstrzymywał je miesiącami, tamując je; wszystkie słowa, które czekał, by powiedzieć Stilesowi.
- Kiedy pojawiłeś się tu po raz pierwszy z ojcem, myślałem, że to żart. Pomyślałem, że może... ty i twoi przejaciele lub, lub Kate... - przerwał, przełknął ślinę i kontynuował: - A wtedy pomyślałem, że rozgryzę cię z czasem. Ale im dłużej tu jesteś, tym mniej rozumiem, czemu tu przyjechałeś. Jesteś piękny i mądry, mógłbyś mieć każdego. Więc dlaczego chciałbyś tu mieszkać z niekończącą się wojną i brakiem sojuszników...
- Sojuszników można zdobyć. Wojny da się zakończyć. Kto chce mieszkać gdzieś, gdzie nie ma nic do robienia? Lubię to królestwo - powiedział Stiles. Wzruszył ramionami, próbując przerwać napięcie. - I nie bolało, że wyglądasz jak bóg.
- Och - powiedział Derek bardzo delikatnie.
- Hej, hej - powiedział Stiles zatrwożony. - Co to za mina?
- Nic. - Derek był okropnym kłamcą.
- Wiesz, że to nie tylko atrakcja, prawda? Szczerze nie sądzisz, że... - potrząsnął głową, będąc zakłopotanym. - Jesteś odważny, Derek. Słyszałem to nawet od dworu mojego taty. Zawsze jesteś miły dla podwładnych i nigdy nie przestajesz dawać z siebie wszystkiego, a kiedy zobaczyłem cię na koronacji i... i wziąłeś to tak poważnie; twoje przysięgi, miałeś na myśli każde słowo - Stiles wziął głęboki oddech. - Myślałem, że może poczujesz to samo do mnie.
Mógł zobaczyć, że Derek był nieprzekonany i raptownie powziął inny kurs.
- Kiedy byłem mały, a moja mama powoli umierała, próbowałem uciec. Wszystko wydawało się lepsze od obserwowania jej bólu, patrzenia jak tata... Dotarłem aż do miasta, zanim obróciłem się i wróciłem. Rodzina jest wyborem. - Utrzymał z Derekiem kontakt wzrokowy, w końcu pewny, co chciał powiedzieć. - Pod koniec dnia musisz wybrać, za kogo będziesz walczył. Wybrałem ciebie. Wybieram ciebie.
Derek wyciągnął dłoń, by dotknąć czule jego twarzy, a Stiles pochylił się w stronę dotyku. Pomyślał, że to chyba najlepsza rzecz, jaką mógł dostać w odpowiedzi. Zamknął oczy i delektował się tym, starając się tym zaspokoić.
Wtedy Derek przyłożył usta do krawędzi jego szczęki, ust, kości policzkowym wysoko tuż jego zamkniętych powiek i powiedział:
- Kocham cię.
Stiles złapał się go kurczowo i przełknął, otwierając oczy.
- Naprawdę?
Derek oblizał usta i przytaknął. Stiles przeszukał te chłodne, wodne oczy, które teraz patrzyły na niego z ciepłem, ciepłe i słodkie, i takie zdenerwowane. Czy naprawdę myślał, po tym wszystkim, że Stiles nie odpowiedziałby mu tego samego?
- Oczywiście, że cię kocham - powiedział Stiles. - Kocham naszego maluszka. - Wziął dłoń Dereka i przyłożył ją do brzucha, mając nadzieję, że Derek mógłby poczuć trzepot jego malutkiego serduszka. Ścisnął jego dłoń i spojrzał na niego i patrzył, póki Derek nie zaczął się powoli uśmiechać. - Będzie naprawdę dobrze - powiedział Stiles. - Będziemy tacy dobrzy, wszyscy będą marzyć, by być tacy jak my, Derek. Nasza trójka zamierza zmienić świat.
Derek przyciągnął go bliżej i powiedział:
- Wasza dwójka już odmieniła mój świat. Moja... nasza rodzina.
I pocałował go wtedy, tak pewnie jakby ślubował.

*w oryginale "bluebell wood" - niestety nie ma polskiego tłumaczenia, także nie występuje u nas - żałuję :(
** nawiązujemy do poematu Owidiusza: "Metamorfozy"- w tekście o tym nie ma, ale jasne jest, że o nie chodzi :D W oryginale jest to bardziej oczywiste (zupełnie nie mam pojęcia dlaczego). 
*** brocade coat - płaszcz z wytłaczanym wzorem 
**** brytyjska bułeczka jadana na ciepło z masłem/dżemem 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz