sobota, 2 listopada 2013

PTSD [Gil x Oz]

Fandom: Pandora Hearts
Pairing: OC x Oz Bezariusu/Vessalius/B-Rabbit; Gilbert Nightray(Raven) x Oz
Ostrzeżenia: NC17, seks z nieletnim (napalona 15), zespół stresu pourazowego (ww. PTSD), pseudo gwałt, zahaczenie o fetysz medyczny, masturbacja, palcóweczka, anal, oral, wymuszony stosunek, dominujący dół, smuuut, trochę fluff, utrata dziewictwa (poniekąd?)
Postacie należą do Jun Mochizuki, tylko je pożyczam.
Jestem z siebie dramatycznie dumna <3 <3 <3


Miasteczko portowe Les Poissons Heureux [lę puasą eru] znane jest z niezwykłego krajobrazu, pięknej pogody, miłych ludzi, dobrych połowów, a także z nieznośnego smrodu owoców morza i tajemniczych zaułków prowadzących do strony miasta znanej jedynie przez nielicznych. Trudno jest się o niej cokolwiek dowiedzieć, a co dopiero dostać, dlatego Le Boîte [lu błat] okryło się mianem bujdy. Co nie zmienia faktu, że ludzie przypływają tutaj z wielu zakątków świata (gdyż trzeba wspomnieć, że miasto jest odgrodzone od transportu lądowego przez wielki masyw górski). Życie w Les Poissons Heureux toczy się głównie przy porcie (w tym przyległym do niego rynku, który zawsze oferuje świeże, jeszcze żywe produkty), na piaszczystych plażach i u podnóży wysokich gór. Niewiele jest tak uroczych miejsc, dlatego Oz Bezarius niezmiernie cieszy się z czekającej go tutaj misji, a raczej z towarzyszących temu okoliczności. Celem ich podróży nie jest zabicie kolejnego Łańcucha, a jedynie odebranie od tutejszego członka Pandory potrzebnych Breakowi ziół i raportów. Na razie ma być to ich najłatwiejsze zadanie w karierze, które podświadomie odbierają jako urlop. Dlatego pierwszego dnia, zamiast od razu wypełnić zadanie, idą na plażę. Ani Oz, Alicja, czy Gilbert nigdy nie mieli okazji nawet jej zobaczyć, więc nic dziwnego, że są zachwyceni. Alicja zapomina o swoim nieustającym głodzie, a Gil bez oporów się rozbiera, chociaż nie obywa się to bez lekkiej perswazji ze strony oczarowanego czystym piaskiem blondyna. Po odprężającym dniu na plaży, grupa zatrzymuje się w hoteliku na przedmieściach miasteczka. Następnego dnia rano wszyscy odczuwają efekty długiego opalania się, więc aż do popołudnia spędzają czas w wynajętym pokoju. Gdy słońce przestaje górować na bezchmurnym niebie, trio wychodzi wykonać swoje zadanie. Najpierw docierają na rynek, gdyż droga do zielarza narysowana na małej mapce miasteczka zaczyna się właśnie na jego środku. Jednak łakomstwo Alicji bierze górę i dziewczyna znika niespodziewanie wśród straganów.
- Głupi zając - warczy brunet o złotych oczach. - Oz, zostań tu na wypadek, gdyby Alicja się w coś wplątała. Wykonam szybko zadanie i zaraz wrócę - poprawia jeszcze swój czarny kapelusz na głowie chłopca i odchodzi.
- Gil ... - chłopiec jęczy z lekkim opóźnieniem, gdyż Gilbert już zdąża zniknąć w tłumie.
Blondyn rozgląda się dookoła zdezorientowany. Wszystko, co go teraz otacza, jest takie kolorowe, ciekawe, nowe i chce od razu zobaczyć wszystko, ale jest tu tak wielu ludzi, że obawia się nawet ruszyć z miejsca, by Gil mógł go łatwo znaleźć... poza tym brunet kazał mu na siebie czekać. Ale Oz przecież nie zamierza siedzieć w jednym miejscu przez nieokreślony czas i zaprzepaszczać taką okazję na obejrzenie dokładnie rynku. Po chwili bicia się samemu ze sobą, naciąga czarny kapelusz Gilberta mocniej na głowę i z pokrzepiającym uśmiechem wtapia się w tłum. Zatrzymuje się często, na każdym z drewnianych straganów coś przykuwa jego uwagę. Najbardziej intrygują go wyroby z bursztynu i muszle, są śliczne. Myśli nawet, czy nie sprezentować któregoś z tych cudeniek Alicji i Gilbertowi, jednak nie może dojść do tego, co komu mógłby dać. Alicji bardziej spodobałaby się wędzona ryba, niżeli bursztynowy wisiorek, a do Gila muszelki i damska biżuteria nie pasują. Po długim czasie blondyn zakupuje sobie oszlifowane, bursztynowe serduszko na pamiątkę, na innym stoisku zauważa bursztynowe koraliki nasunięte na czarny rzemyk, które postanawia dać Gilbertowi.
Właśnie obserwuje ludzi kupujących ryby. Sam nigdy tego nie robił, a nie chce podarować Alicji jakiejś niedobrej. Już ma ustawić się przy jednym ze straganów, kiedy ktoś kładzie mu rękę na ramieniu.
- Radzę ci nie kupować tutaj niczego - słyszy za uchem. - Połowa klientów jest podstawiona.
Oz obraca się szybko z lekkim zdziwieniem, taksując stojącego przed nim smukłego i zadbanego chłopaka w jego wieku.
- Wybacz, powinienem się najpierw przedstawić - na twarzy szatyna pojawia się delikatny uśmiech, - Isaac Weasley.
- Oz Bezarius - blondyn ściska wyciągniętą w jego stronę dłoń i daje się wyciągnąć z kolejki.
- Jesteś tu na wakacjach, hm? - zagaja. - W samym porcie mam przyjaciela, dostaniesz u niego świeżą rybę półdarmo.
- Naprawdę? - szmaragdowe oczy rozszerzają się w euforii.
- Haha, jasne, że tak - uśmiecha się szeroko. - Jesteś tu z kimś? - pyta i rusza.
- Tak, z przyjacielem i przyjaciółką - dogania go, idąc krok za nim. - Mieszkasz tu?
- Od urodzenia. Les Poissons Heureux znam jak własną kieszeń - przechwala się. - Wiem nawet, jak dostać się do Le Boîte.
- Le Boîte..?
- Przyjechałeś tutaj nie słysząc o nim? - odwraca się zdziwiony. - Wszyscy chcą się tam dostać, ale trzeba być unikalnym, wiesz? - przystaje na chwilę, patrząc na blondyna uważnie. - Jak chcesz, to cię tam zabiorę.
- To nie będzie problem? - pyta, kryjąc podniecenie.
Mając taką możliwość, zapomina o swoich towarzyszach.
- Jasne, że nie! Lepiej będzie, jak od razu ci pokażę Le Boîte, a później kupisz sobie rybę. Chyba, że chcesz z nią chodzić.
Blondyn kręci głową przecząco. Po co miałby ją ciągle nosić? Podąża za szatynem ufnie, z ciekawością przyglądając się starym kamienicom i zadbanym podwórkom. W końcu Isaac zatrzymuje się przed niewidoczną od ulicy bramą, prowadzącą do krótkiego tunelu.
- Le Boîte zaczyna się już po drugiej stronie - Isaac mruga do niego, zanim wkracza do środka.
Blondyn nieco niepewnie podąża za nim. Już tutaj słyszy szmer ludzi i muzykę. Nie ma pojęcia, czego może spodziewać się po drugiej stronie tunelu. Dlatego, gdy wychodzi z ciemności i staje na nierównym bruku, dziwi się lekko, bo w sumie wszystko wygląda normalnie. Dopiero teraz do głowy mu przychodzi, że Isaac po prostu mógł go oszukać, więc w pierwszym odruchu odsuwa się od niego i obdarza chłodnym spojrzeniem. Najgorsze jest to, że dał się tak odciągnąć od rynku.
- To Le Boîte! - Isaac uśmiecha się do siebie, nie zwracając nawet na blondyna uwagi. - Nie wygląda jakoś niesamowicie, ale to miejsce tworzą ludzie, wiesz? Niby też wyglądają normalnie, ale jak się przyjrzysz - przerywa na chwilę, zerkając na niego, - to zauważysz, że kobiety chodzą tylko z kobietami, a mężczyźni z mężczyznami. Nawet niektórych mężczyzn pomylisz z kobietami, tak się malują! No i zobaczysz też kobiety silniejsze i bardziej męskie od niejednego chłopaka.
- Ale to niemożliwe - Oz patrzy na Isaaca podejrzanie.
Teraz jest pewny, że ten go oszukał.
- Wszystko jest możliwe - twierdzi. - Pokażę ci jedno miejsce. Moje ulubione tutaj - łapie go za rękę i pociąga ulicą.
- Ale chcę już iść po rybę - buntuje się, wyrywając dłoń.
- Ale tamto miejsce pozwoliło by ci zrozumieć tę dzielnicę! - wydyma wargi.
- Isaa...
- Isaac! - Ozowi przerywa wesoły, zachrypnięty krzyk.
Chłopcy odwracają się. Z tyłu nadchodzi dwóch, rosłych mężczyzn. Szatyn rozpromienia się na ich widok i macha im szybko.
- Moi przyjaciele - wyjaśnia.
Oz marszczy brwi. Mężczyźni są już dorośli, mocno umięśnieni, spod podkoszulek wystają im wydęte brzuchy i ciemne włosy. Ich skóra jest mocno opalona i popękana, a po rękach wiją się ciemne wzory. Jednak ich oczy śmieją się, a zza zarostu widoczne są zmarszczki i złote zęby w szerokich uśmiechach.
- Znalazłeś sobie przyjaciela jak nas nie było, młody? - ten z przekłutymi uszami targa chłopcu włosy.
- Dopiero dzisiaj. Jest tu pierwszy raz i nigdy nie słyszał o Le Boîte.
Oz wstydzi się trochę i niepewnie taksuje przybyszów. Dlaczego Isaac tak podkreśla jego niewiedzę?
- Czyli jeszcze nie zaznałeś tutejszych przyjemności, co nie kolego? - drugi uśmiecha się do blondyna, puszczając do niego oczko.
- Chciałem go właśnie zabrać do Stevena - szatyn przylega ciasno do jednego z nich.
- Z chęcią wybierzemy się z wami - śmieją się obaj.
- Przepraszam, ale muszę zrezygnować...
- Weź nie przesadzaj! - jeden klepie Oza w ramię. - Jesteś już dużym chłopcem, możesz trochę poszaleć.
- Chętnie bym skorzystał, ale moi przyjaciele pewnie mnie szukają po całym mieście.
- John, niech idzie - straszy szturcha kolegę zniecierpliwiony, - mamy Isaaca.
- Ano racja. To siema, dzieciaku - klepie go jeszcze raz i po prostu odchodzi z drugim mężczyzną i nieziemsko szczęśliwym szatynem.
Blondyn jeszcze chwilę stoi w miejscu. Isaac go tak po prostu tu zostawił... Czuje złość i lekkie ukłucie strachu, ale nie pozwala sobie na panikę; wie, że nie może. Póki szedł z Isaac'iem nie przejmował się tym, gdzie idą. Ponownie uderza go myśl, że ciągle jest tylko nieodpowiedzialnym dzieciakiem. Przełyka ślinę i rozgląda się dyskretnie. Nie zauważył, kiedy wyjście z bramy zniknęło z zasięgu jego wzroku, gdy kłócił się z szatynem. Boże, jak on nie chce też tak po prostu zginąć na jakimś banalnym zadaniu i znowu wszystko utrudniać. Zamierza spytać kogoś o drogę. Rozgląda się po ulicy, szukając wzrokiem kogoś... normalnego. Dopiero teraz zauważa jak większość będących tu ludzi zachowuje się i wygląda trochę inaczej. Nagle jego wrodzona pewność siebie gdzieś znika, wstydzi się podejść do mijających go par tej samej płci, męskich kobiet lub karykaturalnie umalowanych mężczyzn. Rozpaczliwie poszukuje kogoś normalnego... Pada na mężczyznę wychodzącego właśnie ze sklepu z paczką papierosów w dłoni.
- Przepraszam, pana - Oz doskakuje do niego szybko z błagalnym wyrazem twarzy.
- Czego chcesz, dzieciaku? - mężczyzna przystaje i zerka na niego z góry.
- Mógłby mi pan wskazać drogę do centrum? - mężczyzna unosi brwi zdziwiony.
- Jakiś koleś cię wystawił i nie wiesz, jak wrócić? - prycha rozbawiony. - Jasne, dzieciaku - targa jego włosy i wyciąga z paczki papierosa.
Ozowi od razu kojarzy się z Gilbertem. Myśli, że teraz jego przyjaciel pewnie wypala jednego papierosa po drugim, szukając go. Jak bardzo Oz chce go już zobaczyć i przeprosić. Podąża za mężczyzną, stawiając szybkie i długie kroki. Cieszy się tempem obranym przez mężczyznę. Dlatego, gdy widzi znajomą bramę, czuje taki przypływ szczęścia, że wpada na swojego przewodnika, kiedy ten zatrzymuje się niespodziewanie w bramie. Zdezorientowany zerka w głąb tunelu i nieruchomieje zszokowany.
"Co oni robią?!' - wszystko w nim krzyczy. Przecież mężczyzna nie może z mężczyzną mieć takich... kontaktów, takich bliskich i niezgodnych z naturą. To nielogiczne, dziwne i niezrozumiałe nawet dla niego. Przecież to zawsze mężczyzna i kobieta robią takie rzeczy. To jest dla niego niesamowity szok, dlatego nie skupia się nawet na tym, jak można robić takie rzeczy publicznie, bez żadnego wstydu. Wpatruje się w całującą i dotykającą się parę, próbując połączyć to z tym, czego dotąd dowiedział się o życiu intymnym i nijak mu to wychodzi. Jedyne, co osiąga to niepohamowany rumieniec na twarzy i myśl, że go to nie odrzuca, a nawet wygląda na przyjemne.
- Hmpf, podnieciłeś się, młody? - mężczyzna uśmiecha się pewny siebie i nagle wciąga go do tunelu, przyciskając do muru.
Twarz Oza uderza w zimną ścianę, trzeźwiąc go. Zanim zdąża się wyrwać, mężczyzna przyszpila jego ciało swoim do muru i zamyka jego nadgarstki w mocnym uścisku nad głową.
- Puść mnie! - warczy blondyn, wykręcając się
- Tsk, nie graj cnotki - szybko wsuwa dłoń między ciało chłopca a kamień i rozpina mu spodnie.
- Zostaw!
- Cicho - gryzie go w szyję mocno poirytowany.
Nie chce, żeby para obok zwróciła na nich jakąkolwiek uwagę. Oz piszczy zaskoczony. Wtedy też szorstkie palce wsuwają się pod jego bieliznę i owijają wokół powolutku twardniejącego członka. Blondyn drży, rozchylając usta bezwiednie.
 - Grzeczny chłopiec - brunet w nagrodę liże go po szyi i porusza ręką.
Blondyn zagryza wargę, gdy palce poruszają się po jego członku, a on nie może nic poradzić na to, że ten dotyk jest taki podniecający i nie może powstrzymać się od drgania biodrami. Patrzy na parę obok i jęczy cicho pod nosem. Natomiast brunet z każdym dźwiękiem blondynka ma na niego coraz większą ochotę. Gdy nie obawia się, że dzieciak ucieknie, puszcza jego nadgarstki i zsuwa mu spodnie z tyłka. Solidnie pluje sobie na dłoń i wsuwa ją między jędrne połóweczki chłopca, dalej obciągając mu ręką. Muska dziurkę chłopca, na co ten wypina się w jego stronę z głośnym jękiem.
- Zaraz będzie ci dobrze - ściska jego pośladek zadowolony i wsuwa w niego palca.
Dzieciak jest ciasny jak dziewica, co cholernie go cieszy... ale w każdym bądź razie nie zamierza się z nim cackać. Zaczyna intensywnie maltretować dziurkę chłopaka, szybko dokładając do jednego palca drugiego. Mięśnie dzieciaka rozpaczliwie zaciskają mu się na palcach, aż nie może się doczekać w niego wejść. Przy trzech palcach w odbycie, Oz spina się z bólu, ale tylko na chwilę, bo szybko czuje cholerną przyjemność tam w środku. Dochodzi, gryząc się w rękę, żeby nie krzyknąć. Momentalnie drżące już wcześniej pod nim nogi miękną, ogólnie czuje się okropnie zmęczony i tak jakby spełniony. Brunet nie pozwala mu upaść, mocniej przyciska go do muru.
- Smakowałeś kiedyś spermy? - mruczy mu do ucha i nie czekając na odpowiedz, wsuwa mu do ust klejące się palce.
Oz mruczy zdziwiony, nigdy nie słyszał nigdy tego słowa. Ale po chwili zasysa się lekko na palcach mężczyzny, smakując jej. Dalej jego prostata jest drażniona przez bruneta, więc członek chłopca bardzo powoli zaczyna twardnieć z powrotem. Mija chwila, jak mężczyzna wyciąga palce z ust i odbytu Oza, by znaleźć i założyć prezerwatywę. Gdy to zrobił, odchyla głowę blondyna do tyłu, wsuwając język głęboko między jego rozchylone wargi. Odsuwa się z zadowolonym mruknięciem i łapie członek przy nasadzie. Przesuwa nim między napiętymi pośladkami blondyna, masując go po udzie. Oz nie może opanować cichutkich jęków. Jego oczy rozszerzają się, gdy czuje główkę bruneta napierającą na jego dziurkę. Już czeka, aż znowu zostanie tak przyjemnie wypełniony, ale nagle dociera do niego dźwięk ciosu, krótki krzyk i nieznośny chłód, brak ciała za nim.
- Co? - jęczy zdezorientowany, rozglądając się. - Gilbert?! - jego krzyk wypełnia szczęście i zdziwienie.
- Boże, Oz - Gilbert przerażony lustruje chłopca. - Nic ci nie jest? - ociera mu łzy ściekające po twarzy i podciąga mu spodnie, przez co Oz się peszy.
- Ja... ja... to... - nie wie, co powiedzieć.
- Spokojnie - po chwili wahania, głaszcze go po głowie. - Zabiorę cię do domu - bez pytania bierze go na ręce i rusza szybko do wyjścia.
Blondyn wtula się w czarny płaszcz sługi szczęśliwy. W ogóle nie zauważa tego, że drży; a mężczyzna, który miał go przelecieć, leży na ziemi nieprzytomny; obściskująca się wcześniej para gdzieś zniknęła; a on sam nadal ma erekcję. Jest taki szczęśliwy, że Gil go znalazł. Nie zauważa, kiedy stają w ich izbie, liczy się tylko uspokajające ciepło bijące od bruneta. Za nic też ma krzyki i fochy Alicji. Dopiero, gdy zostaje postawiony na ziemi w łazience, wyrywa się z otępienia.
- Przygotuję ci kąpiel, a potem dam coś do jedzenia. - Oz przytakuje i siada pod ścianą. Zza drzwi słyszy podniesiony głos Alicji i ten w miarę opanowany Gilberta. Uśmiecha się lekko. Jest otumaniony. Sięga do jednej z kieszeni jego spodni i wyciąga z niej prezent dla Gilberta. Bawi się bransoletką, póki kąpiel nie zostaje przygotowana. - Już, Oz. - Gil wyciera ręce w biały ręcznik. Jest wyraźnie zmęczony i okropnie śmierdzi tytoniem.
- Dziękuję - szepcze blondyn z uśmiechem. - Kupiłem to dla ciebie - wstaje i wsuwa w dłoń bruneta bransoletkę.
Gil przełyka ślinę i zaciska palce na podarunku.
- Dziękuję - uśmiecha się słabo i wychodzi, zamykając drzwi.
Blondyn wzdycha i rozbiera się do naga. Wchodzi do gorącej wody i nie może powstrzymać się od wspominania dotyku, jakim go obdarzono. Zagryzając wargi, dotyka się wszędzie. Robi to długo i dokładnie, tak że woda zdąża już wystygnąć. Po długim czasie obmywa się szybko, wyciera i ubiera w piżamę. Dopiero teraz czuje zmęczenie. Nie je kolacji i zasypia.

 ***

Następnego dnia opuszczają z rana Les Poissons Heureux, ignorując wszelkie sprzeciwy Alicji. Dziewczyna krzyczy, odgraża się i prowokuje, aż w końcu rezygnuje ze względu na brak reakcji ze strony nieobecnych duchem partnerów. Całą trójkę opanowuje melancholia, która utrzymuje się, aż do przyjazdu do rezydencji Bezariusów. Wtedy Alicję ożywia wizja sytego posiłku, Gilberta ogarnia panika na myśl zdania dokładnego raportu Breakowi, a Oz może w końcu zostać sam - tylko on i jego brudne myśli.
Kolejne dni mijają tak samo. Alicja objada się i odgraża, Oz zachowuje spokój, póki nie zostaje sam, a Gil jest gdzieś z boku, jednak zawsze czujny. Boi się o swojego panicza, nigdy nie widział go takiego bez życia, ale zachowuje te spostrzeżenia dla siebie. W raporcie nie wspomina nic o gwałcie w dzielnicy Les Boîte, także zataja nagłą zmianę w zachowaniu blondyna. W końcu Oz przechodził większe traumy, dłużej, czy krócej, jednak zawsze dochodził do siebie. Wierzy w blondyna i chce mu dać komfort bycia samemu. Dlatego nie sprawdza, co ten robi w bibliotece całymi dniami. I dobrze.
Można stwierdzić, że blondyn popadł w paranoję lub kręci się w kółko. Gdzie nie pada jego wzrok, widzi fallusa lub splecionych ze sobą kochanków; rano budzi się z myślą o brudnym dotyku i erekcją; zasypia z własnym nasieniem na palcach, a śni o seksualnych uniesieniach z dojrzałymi mężczyznami. Nie może się także powstrzymać od zbierania informacji o seksie i badań własnego ciała. Wiele informacji zdobywa z encyklopedii medycznych. Staranne rysunki i naukowe definicje wydają mu się bardziej wyuzdane od pornografii i powodują u niego podniecające dreszcze. Nie zauważa nawet, kiedy zaczyna marzyć o Gilbercie, gdy wsuwa do swojej dziurki palce. Wyobraża sobie, że ten go przyłapuje, a następnie bierze mocno od tyłu, sypiąc mu do ucha sprośnościami, albo delikatnie i drażniąco bada jego odbyt palcem, oklepuje pośladki, całuje członek, naznacza całe ciało, podgryza, patrzy, wpatruje się w niego swoimi złotymi oczami...
Trwa w miejscu, zamroczony nowymi odczuciami, z dnia na dzień chcąc coraz więcej i więcej. Robił to już wiele razy w ogrodzie, w łaźni, strychu, stajni, bibliotece przy lekturze, a nawet kilku salonach. Kiedy palce przestają wystarczyć, próbuje wypełnić się wodą, rączką od szczotki, a także zdobionym słupem od łoża stojącego w jednym z gościnnych pokoi, zabiera też ze spiżarni kilka grubych marchwi. Niekiedy nachodzi go myśl, że powinien przestać, jednak nie może. Nigdy nie pragnął tak więcej.
 Po czasie Oz Bezarius stwarza listę - listę miejsc i rzeczy, które są jak przystanki na jego drodze seksualnych uniesień. Jest to specjalna lista,  nie wie, co by zrobił, gdyby dostała się w czyjeś ręce. A szczytowe miejsce na niej zajmuje sypialnia Gilberta, którą Oz widział w życiu może z 2 razy. Ale czy to się liczy? Liczy się to, co chce w niej zrobić i czy kiedykolwiek mu się to uda.
A jednak się udaje.
Od powrotu z Les Poissons Heureux minął już miesiąc, bezczynny. Taki stan rzeczy nie może trwać wiecznie. Rankiem z kredensu wychodzi Break. Ze swoim krzywym uśmiechem informuje Nightraya, Alicję i Oza o łatwej misji w ramach utrzymania formy. Znika równie szybko, co się pojawia. W pomieszczeniu panuje nieprzyjemna cisza, wszystko się zmieniło, nie tylko zachowanie Oza. Pierwszy odzywa się Gilbert:
- Mogę wyruszyć sam.
- Nie ma mowy! Jadę z tobą! Oz? - Alicja niepewnie zerka na blondyna. Już nawet przeszła jej ochota na bicie go, gdy jest taki nieobecny. Wzdryga się. Nie poznaje go od ostatniej misji, a najgorsze jest to, że nie ma bladego pojęcia, co się tam stało... i chyba już nie chce wiedzieć. - Ruszamy już teraz?
Gilbert kiwa głową. Nie ma tu nic do roboty. Słowo "absurd" kołacze mu w głowie. Już  woli zostawić tu Oza samego, niż zabrać go ze sobą na misję. Nowy, nieznany mu Oz go krępuje i jest, jak na jego gust, zbyt zamyślony.
- Powodzenia - rzuca Oz z lekkim uśmiechem.
- Wrócimy jak najszybciej.
Oz hamuje grymas kwitnący mu na twarzy, chce mieć jak najdłużej sypialnię Gila dla siebie. Wypatruje się w ogień tańczący w kominku. Czeka, aż jego towarzysze opuszczą rezydencję i zostawią go samego. Szybki stukot końskich kopyt jest dla niego niczym wybawienie.
Podrywa się z fotela i rusza korytarzem do swojego pokoju, musi się porządnie umyć. Brutalnie szoruje swoją skórę i wsuwa namydlone palce do odbytu. Wysuszony, w samym ręczniki biegnie do pokoju Gila z fiolką olejku w dłoni. Dawno nie czuł się tak szczęśliwy!
Na szczęście drzwi są otwarte, wchodzi do schludnego pomieszczenia, a zapach Ravena wwierca mu się w nozdrza i powoduje, że jego członek zaczyna drżeć. Jęczy, upuszczając ręcznik na ziemię i wskakując na łóżko. Wtula nos w poduszkę, ocierając się całym ciałem o satynową pościel. Wzdycha drżąco. Chłodna satyna tak przyjemnie podrażnia członka chłopca. Satyna, w której sypia Gil. Wsuwa dwa palce do ust, lubi bawić się swoim językiem. Drugą ręką sięga do swojego członka. Jego ciało jest takie wrażliwe, spragnione i młode, Oz nie ma nad nim za grosz kontroli. Sunie paznokciem po dziurce w żołędzi, przygryzając mocno palce. Uwielbia to. Rozprowadza ciecz cieknącą z jego penisa po trzonie. Zawsze planował powoli rozkoszować się w pokoju Gila, ale nie potrafi. To dla niego za dużo, to wszystko go przytłacza. Podciąga się i staje na czworaka, wypinając w powietrze swój blady tyłeczek. Teraz podpiera się na jednym łokciu, z dłonią zaciśniętą w pięść, gdy druga dłoń kieruje się szybko między jego pośladki. Bez ociągania wciska w siebie dwa palce, ociekające olejkiem, podrywając biodra do góry. Robił to tyle razy, ale jego ciało dalej ma problem z przyzwyczajeniem się. Sięga nimi głębiej, szukając gruczołu zwanego prostatą, gdy muska ją palcami, piszczy, chowając twarz w pościel.
- Gilbert - jęczy. Boże, jak dobrze. Czuje się, jakby w końcu znalazł swoje miejsce na ziemi. Wsuwa i wysuwa z siebie palce, mrucząc pod nosem z zadowolenia. Wyobraża sobie, że to nie on posuwa siebie palcami, a Gilbert. Jego wysoki, pachnący tytoniem Gilbert. - Boże, boże, boże, Gilbert, jeszcze trochę - zaciska wargi. Wygina się nienaturalnie, byleby tylko móc sięgnąć swobodnie wolną ręką do swojego penisa. - Kilka ruchów, tylko kilka, proszę. - Dochodzi z drżącym jękiem, cały się spinając. Tak dobrze.
Oddycha płytko przez pościel. Nadal z zamkniętymi oczami, obraca się na plecy, wypuszcza ciężko powietrze z płuc. Pierwsze miejsce jego listy odhaczone. Jego małe zwycięstwo. Unosi nad twarz, ubrudzoną rękę i wpatruje się w nią. Uśmiecha się z rozmarzeniem.
- Ja-ja pójdę ci przygotować kąpiel - słyszy zachrypnięty głos. Zrywa się przerażony. Gilbert. W niedowierzaniu rozwiera szerzej oczy. To, to niesamowite!
- Stój! - zeskakuje z łóżka, podchodząc do niego. Krzywi się, gdy Gilbert odsuwa się. - Brzydzisz się mną, Gil? - pyta.
- Oczywiście, że nie! - zapewnia i uderza plecami o drzwi. Dalej już nie może uciec.
- To czemu się cofasz? - przylega do niego ciasno, wpatrując się w niego z dołu.
- Jesteś nagi - Raven przełyka ciężko ślinę.
- Wiesz, ile na to czekałem? - Oz pociera policzkiem o jego klatkę piersiową i próbuje ściągnąć mu z ramion płaszcz. - Popadałem już w paranoję, Gil. - Płaszcz opada na podłogę. Myśl racjonalnie, Gil! (Koszula także podziela los płaszcza.) Ale okazuje się to trudne, gdy czuje się smukłe paluszki w okolicach swojego rozporka. Odepchnij go, krzyczy w nim wszystko, oprócz penisa. - Idealny - Oz zachłystuje się powietrzem na widok twardniejącego Gila. Jest to pierwszy członek dorosłego mężczyzny, jaki widzi na żywo. I nie może się powstrzymać od tego, by od razu wziąć go całego. 
Ściąga mu spodnie do kostek i bierze Gila w obie dłonie. Wpatruje się w tego ślicznego kutasa, a jego usta wilgotnieją. Nie ma pojęcia, co może zrobić najpierw. Przesuwa jedną z dłoni po całej jego długości, wpatrując się z zaczerwienionego Gilberta. Jego sny się urzeczywistniają, nie może tego zaprzepaścić. Zdejmuje mu napletek, prawie do samej bazy. Oblizuje wargi. Wysuwa język i przytyka go do główki Nightraya. Widzi jak ten zaciska uda przy dotyku. Bierze to za dobry znak. Otacza główkę językiem, oblizując ją z wypływającej z niej cieczy. Cieczy Gilberta. Zasysa się na niej, mrucząc cicho. Zaczyna powoli poruszać ręką, językiem badając żołądź. Czuje, jak kręci mu się w głowie. Zapach Gilberta jest jeszcze intensywniejszy. Wypuszcza jego chuja z ust z mlaśnięciem. Chce mieć go więcej.
Wstaje i ciągnie Gilberta na łóżko, głęboko, na sam jego środek. I siada mu na kroczu, plecami do niego, wypinając wysoko tyłek.
- Wsadź we mnie palce - odwraca głowę, zerkając na oszołomionego Gilberta. Uśmiecha się z satysfakcją i odwraca wzrok. Łapie ich penisy razem, ruszając po nich ręką. Wtedy też czuje jeden, długi palec, wsuwający się w niego. - Trzy - mruczy, kręcąc biodrami. Po chwili już trzy palce rozciągają go mocno. Poddaje się dotykowi, jęcząc cicho. Aż Gilbert trafia! Trafia na jego prostatę. Chłopak drży mocno i kwili. - Właśnie tam, Gil! Błagam, jeszcze trochę~ - Zaciska mocniej palce na ich członkach, drażniąc je bezlitośnie. Jak już cholernie chce dojść, jak cholernie chce, żeby Gilbert doszedł zalewając jego środek. Cholera! Puszcza ich członki i łapie Gilberta za nadgarstek wyciągając jego palce ze swojej dziurki. Chce więcej. Szybko, zanim Nightray zdąży pomyśleć o tym, by uciec, siedzi do niego przodem, naprowadzając chuja Gilberta na swoją chętną dziurkę. Widzi szok w złotych oczach, przemieszany z pożądaniem. Obiecuje sobie, że następnym razem po szoku nie będzie już śladu. Nabija się na niego do samego końca. Nie wie, czy ma żałować, czy nie. Pierwsze co czuje to ból, bezlitosne rozciąganie, potem ciepło i przyjemne ciarki. To jest niesamowite. Rozwiera wargi, unosi się do góry i opada w dół, kręcąc tyłeczkiem i nie odrywając wzroku od twarzy Gila. Ruchy są męczące, jego uda całe drżą z wysiłku, ale nie przestaje - to jest zbyt dobre, by tego nie robić. I znowu jest blisko, tak bardzo blisko.
- Gilbert - jęczy żałośnie. Prośba w jego głosie jest niemal namacalna. Nightray przygryza wargi i syczy cicho. Podciąga się do siadu.
- Chodź tu - szepcze i przyciąga głowę Oza do swojego ramienia. Zarzuca jego ręce na swoje szerokie barki i zaciska palce na miękkich pośladkach, biorąc jego ruchy pod swoje skrzydła. Powoli porusza jego pośladkami, całując go po włosach. Boże, sam nie wie, co właśnie robi. Nie rozumie danej sytuacji. Gwałt w Le Boîte, aż tak wpłynął na jego aniołka? Miał go chronić, do cholery! - Przepraszam, Oz. - Chłopak kwili w odpowiedzi, mocniej się do niego tuląc. Jest taki mały, w porównaniu do niego. - Zejdź ze mnie na chwilkę.
- Nie! Tak jest dobrze! Nigdy tak nie było - zaczyna płakać.
- Chcę położyć cię na boku - głaszcze go po blond włosach. - Spokojnie, wrócę. - Chłopak schodzi z niego i kładzie się obok, zerka jeszcze na niego niepewnie przez ramię. - Już - przysuwa się do niego i obejmuje od tyłu. Czuje i widzi przed sobą drobne ciałko Oza, przełyka ciężko ślinę. Naprowadza członek do środka i wchodzi naprawdę głęboko. W jego uchu dźwięczą błagania Oza:
- Mocniej, Gil, proszę.
Chłopiec kręci przed nim lekko biodrami, a on wsuwa się mocniej i głębiej. Z bliska wpatruje się w powoli szczytującego pod nim blondyna. Jego blondyna. Łzy leja się ciurkiem z jego oczu, a jedyne, co Gilbert może zrobić to całować go spokojnie po ramieniu i spowodować jeszcze większy ich napływ. Nie może znieść już swojego imienia, tak słodko brzmiącego w ustach Oza. Przyśpiesza, zamykając oczy. Ciężko oddycha przez rozwarte wargi i ma tak cholerną ochotę pocałować blondyna. Otwiera oczy, wpatrując się w twarz Oza - ściągniętą z przyjemności. Chłopiec dochodzi, odchylając głowę do tyłu i zaciskając dłoń mocno na swoim członku. Zaciska spazmatycznie wszystkie mięśnie, zakleszczając w sobie Gilberta. Nightray wydaje z siebie sapnięcie zdziwienia, a po jego ciele przechodzi fala przyjemności. Dochodzi mocno w podrażniony odbyt Oza, spuszczając nisko głowę. Wysuwa się z niego i pada na plecy, przyciągając do siebie blondyna, który obraca się i wtula się w niego ufnie. Wyrównuje przyśpieszony oddech i wciąga chłopca na siebie.
- Boże, Oz - rzuca, unosząc jego głowę do góry. Całuje go po załzawionych policzkach. Widać, że jest zmartwiony.
Bezarius pociąga szczęśliwy nosem.
- Wiesz, jak długo na to czekałem, Gil? - Wtula się w jego ramię, śmiejąc ze szczęścia.