czwartek, 24 maja 2012

Kopciuszek. 2/3

Dopiero, gdy karoca ruszyła, zaczął przetwarzać zaistniałą sytuację. To miał być zwykły dzień. W każdym bądź razie zapowiadał się takim, gdy doczyszczał sedesy. Dzień i tak uznałby za miarę normalny, gdyby miał obsłużyć wszystkich specjalnych klientów. Chociaż może nie? Gdyby wytrwał na tym sadystycznym dziadzie, to i tak kolejna wizyta mogłaby zmusić go do ucieczki. Przypomniało mu się, jak tata mówił mu kiedyś o zrządzeniach losu. Jeśli komuś coś jest przypisane, to nieważne, jaką drogą pójdzie i tak skończy tak samo. Damien znał prawdziwość tych słów.
Odważył się zbadać wzrokiem swoją sukienkę - dokładnie i bez pośpiechu. Z każdą chwilą rosło w nim zakłopotanie. Nie pójdzie w takim stroju na bal. Zawsze sądził, że zakłada się wtedy długie suknie balowe, a nie coś takiego ... tak skąpego i dziwnego. Już wolał swój fartuszek. Chociaż kabaretki ładnie prezentowały się na jego szczupłych nogach. Może wyrzuciłby tylko te pantofelki nr. 48 - w jego mniemaniu ohydnie wielkie.

Damien jest już na miejscu. 

- Już jesteśmy na miejscu - znikąd dobiegł go dziewczęcy głos. - . . . Jestem karocą - usłyszał lekką irytację i znużenie w głosie. - Pantofelki są antypoślizgowe, ponoć kafle w pałacu są strasznie śliskie - mruknęła.
- Eee, dzięki - uśmiechnął się delikatnie pod nosem otwierając drzwiczki i wychodząc na brukowaną uliczkę.
- Baw się dobrze, młody - karoca zamknęła sobie drzwi i ruszyła przed siebie.
- Dzięki! I żegnaj! - krzyknął do niej jeszcze Damien stając na palcach i machając ręką.
- Ładna pupcia - komentarz i klaps w tyłek ściągnęły go z powrotem na ziemię.

Damien przyciąga uwagę.

Chłopak spojrzał na ogromną posiadłość króla i królowej. Z jego ust wyrwało się ciche: "Wow", a nogi same poprowadziły go w kierunku otwartej bramy. Przeszedł obok strażników lekko zdziwiony, chyba powinni go zatrzymać. Ruszył dalej szeroką alejką, wzdłuż której ciągnęły się królewskie ogrody, ominął długą fontannę i stopień po stopniu wspiął się do wrót pałacu. Stanął w uchylonym skrzydle przyglądając się królewskim gościom. Zdziwił się, gdyż okazało się, że większość osób była ubrana podobnie do niego. Poprawił koronkową obróżkę na szyję i wsunął się do środka. Teraz powinien wyrywać, tak? Może to, czego nauczył się w burdelu mu się przyda? Naturalnie kręcąc biodrami udał się w tłum. Już od pierwszej chwili zwrócił na siebie uwagę i kobiet, i mężczyzn. Co chwilę ktoś go zaczepiał, by zamienić słowo, spytać o wiek, imię, pochodzenie - obdarzał wtedy osobę wyniosłym spojrzeniem i szedł dalej. Doprowadzało to zaintrygowanego do irytacji i jeszcze większego zainteresowania. Lawirował między szarą masą coraz bardziej rozluźniony i pewny siebie. Jednak nigdy nie może być tak kolorowo. Przystanął sparaliżowany, gdy zauważył niedaleko Wojtasowiczowa z córkami - jak zwykle brzydcy i ociekający jadem. Po chwili poczuł, jak ktoś przyciska się do jego klatki piersiowej zaciskając ręce na pośladkach, by zaraz druga osoba przylgnęła do jego pleców obejmując ściśle ramionami w pasie.
- Nadaje się - usłyszał jeszcze wesoły głos należący do osoby macającej jego tyłek.
- Komnata?
- Ta z wyjściem na ogród.
Zaraz został pociągnięty za obie ręce w nieznanym mu kierunku. Przyjrzał się uważnie ciągnącym go dziewczynom, były do siebie niezwykle podobne. Spojrzał jeszcze w kierunku podwyższenia, na którym siedział król i królowa. Król Johanna z żoną Rafaelem. Ich spojrzenia były skierowane właśnie na niego. W oczach króla ujrzał nutkę rozbawienia i czułości, a królowej zdziwienie przeradzające się w rozbawienie. Nim zdążył jakkolwiek objąć umysłem całą sytuacje, został wepchnięty do przyciemnionej komnaty, której główną atrakcją było wielkie łóżko z baldachimem.
- Zebraliśmy się tu, żeby cię napastować na tle seksualnym...
- Żadne sprzeciwy nic nie dadzą...
- Gdyż my jesteśmy dwie...
- A ty jesteś jeden.

Damien czuje się zakłopotany.

Bliźniaczki posłały mu czarujące uśmiechy. Chłopak przełknął ciężko ślinę. Nie żeby miał coś przeciwko trójkątowi, ale lepiej był obeznany w kontaktach męsko-męskich. Kobiety rzadko przychodziły do burdelu.
- A teraz postaraj się, żeby królewskie bliźniaki poczuły do ciebie mięte...
- Wtedy może wyjdziesz stąd w jednym kawałku.
Królewskie bliźniaki chcą z nim pobrykać? Spojrzał oszołomiony na jedno z najsławniejszych rodzeństw całego globu. Starsza o 17 minut Nathalie i Sue. No i jeszcze mu grożą... Ma zacząć się rozbierać, pokręcić tyłkiem, rzucić się na nie z łapami? Ucieszył się, gdy starsza zaczęła zmierzać w jego kierunku. Wykonała za niego pierwszy krok. Już na jego twarz wypływał pewniejszy siebie uśmieszek, gdy do twarzy przyciśnięto namoczoną czymś szmatkę. Odruchowo wciągnął głęboko powietrze nosem, powoli odpływając. Wpadł w ramiona podnieconej dziewczyny.
- Dzisiaj miałyśmy to robić ze świadomą osobą - mruknęła poirytowana Sue.
- Ale tak się grzebał - jęknęła. - I tak wiem, że lubisz takich luźnych.
- To podchodzi pod nekrofilię.
- Oj tam, oj tam. Gorsze rzeczy robiłyśmy - wyszczerzyła się. - Wbijamy z nim do lasu?
- Dendrofil - bąknęła.
- Nie będę robić tego z drzewem, tylko z tym słodkim chłopaczkiem - ułożyła usta w dzióbek, ściskając wątłe ciało.
- I tak jest jak kłoda - zaśmiała się. - Trzymasz ręce, ja nogi.

Damien nadal jest nieprzytomny.

Bliźniaczki jednoznacznie musiały przyznać, że zabawa była przednia. Jednak trzeba było szybko wracać do pałacu - w końcu przez nimi jeszcze wiele gości do ocenienia. Na powrót ubrały chłopaka w skąpą sukienkę i zostawiły w miarę wygodnej pozycji w rowie niedaleko pałacu. Najprawdopodobniej znalazłby go tam jakiś szlachcic wracający z balu. Wróciły do pałacu na piechotę, wymieniając się świeżo zdobytymi doświadczeniami i przemyśleniami. Po drodze spotkały księcia Jacoba i jego - sławnego w muzycznym świecie - rapującego konia. Pomachały do osobistości słodko. W nagrodzie dostały uroczy uśmiech księcia i krótki diss konia. Zmieszany Jacob przeprosił je i trzepnął konia w czerwonego full-capa.
- Myślisz, że jak jesteś biały, to możesz mną pomiatać? - po dłuższej chwili ciszy parsknął koń zarzucając ogonem.
- Ty też jesteś biały - mruknął.
- Jestem siwy - poinformował zaczynając rapować pod chrapami.
Jacob odchylił głowę do tyłu, wypuszczając ciężko powietrze. Przymknął oczy, uspokajając się. Zamierzał dłużej posiedzieć na balu, ale ten pieprzony koń zaczął szaleć w stajni, a potem dostał się na salę balową podrywając przypadkowe osoby. Nie obyło się też bez nieodłącznego rapu i przeróbki "Czinkłeczento", którą ostatnio wymyślił i chciał umieścić na swojej najnowszej płycie "Stepuj, kłusuj, galopuj, cwałuj". Dlaczego chciał nauczyć konia mówić? I dlaczego puścił mu potem Eminema? Strzelił sobie w twarz z liścia, na co koń parsknął. Miał mu już coś warknąć, gdy rozdziawił buźkę zauważając w pobliskim rowie piękną niewiastę. Piękną, śpiącą niewiastę.
- Czekaj tu, albo nici z tego parszywego grilla [chodzi o GRILLZ i tu >>focia<<] - pogroził koniowi zeskakując z niego. Matthew najprawdopodobniej już by był daleko stąd, ale dłubał jedynie kopytem w drodze. Zależało mu na grillzu, a miał go dopiero dostać na urodziny, do których był jeszcze niecały miesiąc. Nawet powstrzymywał się przed zgryźliwymi komentarzami.
Jacob zszedł powoli do dziury przy drodze i obrócił ciało na plecy. Pomimo, że przeżył lekko szok, był to przyjemny szok. Na jego twarz wypełzło uwielbienie, a serce zapragnęło mieć to stworzenie leżące przed nim tylko dla siebie. Oby było żywe. Ukucnął sprawdzając mu na szyi puls. Był stabilny. Jeszcze sprawdził, czy oddycha. Na szczęście wszystko było w porządku. Obejrzał się jeszcze, czy nikt przypadkiem nie patrzy, po czym z trudem, w dziwny sposób przełożył ciało przez ramię. Nie było ciężkie. Później ignorując pytania Matta, co do trzymanej przez niego osoby, wrzucił ją na grzbiet swojego niezastąpionego wierzchowca. Jednak to dla rapera było za dużo:
- Co ty sobie myślisz, białasie?! Dwóch białasów wozić nie będę, a ten jeszcze śmierdzi gorzej od ciebie - rżał zdenerwowany miotając się w miejscu.
- Stul pysk, jeszcze raz,a możesz zapomnieć o grillzu - warknął wkurzony i wsiadł szybko na konia. Ścisnął lekko nogi na bokach Matta, który chamskim gestem stanął na tylnych kopytach udając fajnego. Zanim jego przednie kopytka spotkały się z drogą...

Damien spada z konia. 

- CO TY, KURWA, ROBISZ?!
Koń skamieniał zszokowany. W sekundę Jacob znalazł się przy chłopaku, nie omieszkując się od ocenienia jego bielizny wystającej spod podwiniętej kiecki. Matt często doprowadzał księcia do granic wytrzymałości, ale ten nigdy nie bluźnił. Po chwili odważył się zerknąć w tył. Białas, którego wrzucono mu na grzbiet leżał sobie na ziemi powoli się wykrwawiając z dużego rozcięcia na czole. Wokół ofiary latał teraz przerażony Jacob. Przez chwilę myślał, czy nie pomóc, ale stwierdził, że lepsze będzie rapowanie. Rapował cicho pod nosem, tworząc nowe dzieło - bardziej brutalne od wcześniejszych. W jego stronę leciały liczne obelgi, które sprawnie ignorował, ale gdy Jacob zaczął wrzucać na jego ostatni hit, miarka się przybrała. Odwrócił się do niego pyskiem, patrząc na niego wrogo spod czerwonego daszka. Zaczęli na siebie wrzucać, póki po okolicznych hektarze ziemi nie rozniósł się krzyk.
- On miał być cały i szczęśliwy! - wrzasnęło latające dziecko dolatując do blednącego wraz z utratą krwi chłopaka. - Banda żuli i dentystów.
- To wina tego głupiego konia! - krzyknął zdesperowany Jacob. - Chciałem zabrać go do swojego pałacu i zrobić z niego swoją żonę... ale musiałeś wszystko spieprzyć!
- Złamię ci kiedyś tę pieprzoną szyję - warknął.
- Kopytem? - prychnął.
- Ej, desperat, jak ci go naprawię, to weźmiesz go na swoje? - przerwała im zadowolona wróżka.
- No - bąknął.

Damien jest magicznie uzdrowiony.

Wcześniej poznana przez nas wróżka Zębuszka - Monique - pomachała swoją różdżką kilka razy uwalniając z niej brokat, który poleciał w stronę głowy Damiena częściowo do niej wnikając, a częściowo zasklepiając ranę na jego czole. Po chwili machnęła jeszcze raz na drogę. Z kolejnej masy brokatu wyłonił się kary jednorożec, na którego widok Matthew nadął chrapy. Dlaczego jeszcze nigdy nie słyszał o rogach dla koni?
- Wrzuć naszą małą księżniczkę na Maggie, nie ufam raperom - poleciła wróżka. - Ja się będę zbierać.
Jacob zerknął jeszcze na zlewającego wszystko jednorożca i westchnął cicho. Podniósł lekkie ciało Damiena i ułożył je na grzbiecie Maggie. Cieszył się, że nikt go tu nie spotkał, po królestwach rozniosłyby się jeszcze jakieś głupie plotki. Wystarczyły mu już incydenty związane z jego "rumakiem". Wskoczył na Matta i ruszyli galopem w stronę odległego pałacu Jacoba. Może jego konia nie cechowała posłuszność, ale chociaż był szybki i niezwykle wytrzymały.




1. część                            Ostatnia część

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz