wtorek, 3 lipca 2012

Larry: Prolog

Ciemno, coraz ciemniej. Od kilku dni niezmiennie siedziałem oparty policzkiem o szybę. W pierwszej części podróży podziwiałem brytyjskie drogi, potem już te amerykańskie. Jedynym pocieszeniem było nadchodzące zmęczenie i niesamowity głos Chrisa Martina. Spać. Po raz kolejny zasnąłem w tak niewygodnej pozycji.
Bum. Na głowę spadł mi plecak Liama, po raz setny budząc mnie podczas naszej małej podróży. Miałem cholernie dość. Cisnąłem go pod nogi przydeptując. Co z tego, że Payne będzie się później fochał jak księżniczka? Mówiłem mu już, że ma coś z nim zrobić. Wyżyłem się i odetchnąłem. Wyciągnąłem z prawej kieszeni spodni telefon. Grubo po północy. 
- Collin, ile jeszcze? - przywarłem do fotela kierowcy gapiąc się na GPS. 
- Powinniśmy być na miejscu nad ranem. 
- Nad ranem? - ziewnąłem mu do ucha. 
- Około 8? - uśmiechnął się. Widziałem w lusterku. 
Westchnąłem i ponownie walnąłem się jak król na tylnym siedzeniu. Nie wiem, czy w takim ścisku można wyglądać po królewsku, ale starałem się budzić majestat. Zerknąłem jeszcze na mojego ślicznego braciszka i udałem się w krainę Morfeusza. W aucie tylko Collin nie spał. Podziwiałem gościa. Potrafił jechać trzeźwo kilka dni z rzędu bez odpoczynku, tylko na czarnej kawie mojej mamy. No i nadal potrafił się szczerze uśmiechnąć. Idealny mutant dla mojej mamy.
Bum. Zaraz ktoś pozna ból trepanacji in vivo. Otworzyłem oczy i już miałem wywalić ten pieprzony plecak za okno, a sam rzucić się na Liama, ale przedmiotu nienawiści brakowało, a braciszek zniknął. Rozejrzałem się zdezorientowany, a cała złość uleciała. 
- Harry~! Jesteśmy już na miejscu! - przez szybę niebezpiecznie uśmiechała się do mnie mama. Buchało od niej optymizmem. Otworzyłem drzwi i wytoczyłem się na ulicę. Nogi pode mną szybko się ugięły i siłą woli jakoś ustałem. Jęcząc wyciągnąłem się i stanąłem w miarę prosto. 
- To gdzie ten dom? - zerknąłem na wyciągającą rzeczy z bagażnika mamę. 
- Stoimy na jego podjeździe, Harry - zaświergotała w połowie zanurzona w bagażniku. Westchnąłem i zacząłem jej aktywnie pomagać. W odpowiednim momencie z domu wyszedł pan Payne z synem. Collin podszedł do mojej kochanej mamusi i obejmując ją w pasie ucałował z pasją. Liam oparł się na mnie wietrząc zęby. 
- No loczek, jak ci się podoba dom? 
- Nie widziałem go jeszcze w środku - odburknąłem.
- To nawet nie chodzi o wnętrze, Harry! - pisnął wydymając wargę. - Spójrz na okolicę, ogródek, dachówki, okna... - zaczął machać łapkami na prawo i lewo wczuwając się. 
- Jest uroczo - przerwałem mu uśmiechając się lekko.
- To chodźmy się urządzić! - jego infantylizm postępuje, czy to ja robię się coraz bardziej zdziadziały?
Przeszliśmy przez bramę i ruszyliśmy do drzwi. Potknąłem się o próg i stanąłem w dużym przedpokoju. Na razie jeszcze czystym - 2 dni egzystencji i będzie syf. Stąd ogarnąłem już kuchnię i salon, schody na piętro i korytarz. Ponoć na dole była jeszcze jadalnia, łazienka i gabinet Collina; na piętrze same sypialnie i wejście na strych. W moim starym domu miałem fajnie urządzony strych i uwielbiałem tam spędzać czas... tutaj też tak będzie. Znieśliśmy wszystkie walizki. Mebli jeszcze nie było, miały przyjechać jutro. Mieliśmy jedynie jakiś stary piekarnik, mikrofalówkę i lodówkę, 2 materace i urządzone łazienki. Czuję, że dzisiejsza noc z Liamem będzie niezwykle gorąca - braciszek zajmował za dużo miejsca doprowadzając mnie do pasji. Nienawidzę go, a zarazem kocham. Ah, te rodzinne więzy! Nie mogę dać mu tej satysfakcji ze niszczenia mi nocy. BTW rodzice postanowili zabrać nas na obiad gdzieś do centrum... jeśli to w ogóle ma centrum. W końcu to zwykłe, malutkie miasteczko odgrodzone od świata puszczą. Wspominałem, że wszędzie tu są drzewa, krzaki i ładnie skoszone trawniki, a najbliższe miasto jest 8 kilometrów stąd? Nie? To już tak. Może podchodzę zbyt sceptycznie, w końcu sam tego chciałem - odcięcia się od metropolii i odetchnięcia... a pozostali się zgodzili. Zostawili dla mnie wszystko. Nawet Liam skrzętnie ukrywał smutek po rozstaniu z dziewczyną. No może siostry nie pojechały z nami. Zostały w Londynie ciesząc się studenckim życiem. Kot też... tzn. został u babci w Holmes Chaple. Będę musiał sobie jakiegoś adoptować. Kupić książki też muszę. Za niecały tydzień zaczyna się rok szkolny. Uh, na razie ściągnąłem z siebie koszulkę i spodnie. Miałem już serdecznie dość tych przepoconych ubrań. Wbiłem jeszcze po chamsku pod prysznic i ignorując rodzinne obowiązku poszedłem spać. Walić wypad do quasi-centrum - hibernuję do jutra.  

1 komentarz:

  1. Jeeju, jak ja długo zabierałam się za to żeby w końcu przeczytac ten prolog, wybacz! Ale nie żałuje bo pomimo tego, że to dopiero początek juz mi się podoba. Zapowiada się naprawdę ciekawie : D w dodatku Larry. Lubie ten paring :D
    Co do stylu twojego pisania już kiedyś wypowiadałam się, ale przypomne ci jeszcze raz, że bardzo mi się podoba! : D
    i nie mogę doczekac się rozdziału pierwszego : *

    OdpowiedzUsuń